niedziela, 28 lutego 2016

07. Zakupy.

- Chodźmy stąd.
Kompletnie nie wiedziałam co zrobić. Dalej płakałam, cała się trzęsłam, a cała reszta świata się zatrzymała. Nadal czułam na sobie język Manuela, a mój dekolt prawdopodobnie lśnił od jego śliny.
- Cholera – usłyszałam warknięcie, a po chwili ktoś uniósł mnie do góry. – Musimy się stąd wydostać.
Nagle znowu byłam w aucie Justina. Zatrzymaliśmy się pod moim blokiem i ponownie byłam niesiona przez niego na rękach.
- Gdzie masz klucze? – nie odpowiedziałam. Po prostu wyciągnęłam je z zasuwanej kieszeni mojej torby, którą jakimś cudem nadal trzymałam w dłoni. Mężczyzna otworzył przede mną drzwi i delikatnie popchnął mnie do środka.
Zrobiło mi się niedobrze. Jak najszybciej pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam całą zawartość swojego żołądka.

Justin’s POV
Coś wewnątrz mnie kazało mi zawrócić, zaraz po tym kiedy dziewczyna wyszła z mojego auta. Tyle razy ile wmawiałem sobie, że mnie nie obchodzi, tyle razy ponosiłem klęskę. Ona cała przyciągała mnie do siebie jak magnes. Chciałem ją mieć u siebie i pieprzyć przez całą noc.
Prawie przetarłem oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyłem, że blondyna wyszła z bloku i nerwowym krokiem idzie w najbardziej niebezpieczną część Bronxu. Zajrzałem do schowka gdzie mój kierowca trzyma pistolet na gumowe naboje. Wygrzebałem go i schowałem do wewnętrznej strony kurtki. Wiedziałem, że to średnia ochrona, ale lepsze to niż nic.
Muszę załatwić licencję na broń.
Żółwim tempem jechałem za dziewczyną, zachowując taką odległość aby mnie nie zauważyła. Kiedy skręciła w jakąś boczną uliczkę postanowiłem, że dalej pójdę pieszo. Tak było wygodniej i bezpiecznej dla mojego auta, które było warte więcej niż połowa Bronxu. Śledziłem ją, aż w końcu gdzieś się zgubiła. Krążyłem między opuszczonymi uliczkami, ale nigdzie jej kurwa nie było.
Już miałem zawracać i dać sobie z tym spokój, kiedy dwóch podejrzanych typów wyszło z jednego zaułku.
- Ale zerżnie tą małą blondynę – zaśmiali się.
Ona była blondyną.
Poczekałem aż znikną i ruszyłem w tą uliczkę z której wyszli. Widziałem dwie postacie przywarte do muru. Usłyszałem rozdzieranie materiału i ciche piśnięcie. Jej piśnięcie. Zagotowało się we mnie. Zanim pomyślałem wystrzeliłem gumowym nabojem.
- Puść ją kurwa, albo zaraz rozpierdolę twój łeb – warknąłem. Czułem jak moja krew niemal wrzała. – Masz ją kurwa puścić – powtórzyłem wściekły i kolejny raz strzeliłem. Adeline zadrżała. Bała się. Coś jeszcze jej powiedział, a potem uciekł w głąb uliczki. Dziewczyna upadła na ziemię i zaczęła płakać. Jak najszybciej podbiegłem do niej. Chciałem ją objąć, sprawdzić czy ten skurwiel nie uszkodził jej ciała. Ale nie mogłem. Kurwa nie mogłem sobie na to pozwolić.
- Adeline, chodź, zabiorę cię do domu – spojrzała na mnie zdezorientowana. Starałem się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie, ale jak mogłem tak wyglądać, skoro miałem ochotę obić mordę temu sukinsynowi.
- Justin? – wyszeptała. Moje imię w jej ustach zaparło mi dech w piersi. Nie ważne były okoliczności w jakich je wypowiedziała, ważne było to, że w ogóle to zrobiła.
- Chodźmy stąd – wymamrotałem. Musiałem ją zabrać z tego popieprzonego miejsca, a jedyne co robiła to płacz. – Cholera – warknąłem już nieco poirytowany. – Musimy się stąd wydostać.
Wziąłem ją na ręce. Ściskała moją koszulkę w swoich szczupłych dłoniach, starając się zakryć swój biust, który ujawnił rozerwany kawałek sukienki. Kurwa, był idealny.
Oprzytomniałem, kiedy zauważyłem, że cała drży i sprawia wrażenie, jakby nie wiedziała co się dzieje dookoła niej. Jak najszybciej opuściłem to przeklęte miejsce. Zaparkowałem pod jej blokiem i pomogłem wysiąść z auta.
- Gdzie masz klucze? – nie odpowiedziała tylko wyciągnęła je z torebki, którą kurczowo trzymała w dłoni. Otworzyłem drzwi i zmusiłem do ruchu. Kiedy tylko weszliśmy do mieszkania poczułem chłód.
Tutaj nie da się żyć.
Na chwilę straciłem ją z oczu, ale zaraz potem znalazłem wymiotującą w łazience. Zebrałem jej włosy i delikatnie gładziłem odsłonięty plecy, kiedy targały nią kolejne spazmy.
- Wszystko dobrze? – zapytałem, kiedy oparła głowę na swoich dłoniach.
- Chcę być sama – westchnąłem, bo nie chciałem jej tutaj zostawić. Nie wiedziałem co może jej przyjść do głowy, ale nie miałem innego wyjścia jak opuszczenie łazienki. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi usłyszałem szum wody. W tym czasie postanowiłem rozejrzeć się po mieszkaniu.
Nic się tutaj nie zmieniło od ostatniego razu. Śmierdziało wilgocią i było cholernie zimno. Jednak było tu czysto, było widać, że blondyna dba o mieszkanie.
Kurwa, nie znałem jej. Robiłem to tylko po to żeby móc ją zerżnąć. Dla żadnej innej nie zrobiłbym tyle samo, już dawno miałbym je dla siebie. Ona po prostu się stała. Pragnąłem jej jak niczego innego na świecie. Chciałem poczuć jak jej usta obejmują mojego kutasa i delikatnie go ssą. Jak jej paznokcie, w ekstazie wbijają się w moje plecy, kiedy krzyczałaby moje imię.
Justin.
Zwróciła się dzisiaj do mnie po imieniu. Przełamywała się, teraz musiałem zgrywać jedynie współczującego faceta, który zaopiekuje się biedną dziewczyną.
Odwróciłem się, kiedy usłyszałem jak wychodzi z łazienki. Stała skrępowana w progu, owinięta jedynie ręcznikiem.
- Zapomniałam zabrać ubrań – szybko przemierzyła pokój i zniknęła za innymi drzwiami. Mogłem zobaczyć zarys jej bioder spod ręcznika, cholera nie zdawała sobie sprawy jak na mnie działa.
- Zrobię kolację – powiedziałem tak, żeby mnie usłyszała, zaraz potem usłyszałem szum suszarki do włosów. Podszedłem do lodówki, a kiedy ją otworzyłem zobaczyłem jedynie karton mleka i dwa jabłka.
- Chyba nic z tego pan nie wyczaruje – stanęła obok mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem i dokładnie jej się przyjrzałem. Miała zaczerwieniony dekolt, wyraźnie mocno szorowała to miejsce podczas kąpieli. – Nie miałam czasu na zakupy – pokryła się rumieńcem, kiedy zorientowała się, że się jej przyglądam.
- Może pojedziesz do mnie i zjesz coś ciepłego? – zaproponowałem. Chciałem się nią zaopiekować. W tej chwili nawet nie przeszła mi myśl o seksie.
- Ja chyba nie powinnam…
- Chcesz zostać w tym zimnym mieszkaniu i narażać się na ataki tego psychola – warknąłem i wyrzuciłem dłonie w górę. Ona jedynie wzruszyło ramionami co niemal doprowadziło mnie do białej gorączki. Cholera, ta mała naprawdę nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. – Chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy co się przed chwilą stało! – wybuchłem.
Zobaczyłem łzy w jej oczach. Wyraźnie nie wiedziała co ze sobą zrobić, błądziła wzrokiem po pomieszczeniu, byle tylko na mnie nie spojrzeć.
- Przepraszam – westchnąłem. Dałem krok do przodu i mocno objąłem ją ramionami. – Nie chciałem cię przestraszyć.
Mocno się we mnie wtuliła. Delikatnie kołysałem nas na boki, dając jej czas na uspokojenie się.
- Spójrz się na mnie – odsunąłem ją od siebie. Posłusznie uniosła wzrok, a ja niemal zakląłem, widząc jej wielkie, zielone oczy. – Pojedziemy zjeść coś ciepłego na jakąś stację benzynową, a potem przywiozę cię tu i poproszę mojego ochroniarza, żeby pilnował cię przez całą noc. Będzie siedział w aucie przed domem. Może tak być?
Pokiwała głową jak pięciolatka. Wzięła głęboki oddech i dała dwa kroki do tyłu.
- Bardzo panu dziękuję – zagryzła wargę. Tak po prostu uniosłem dłoń i objąłem jej policzek jakby było to coś normalnego dla naszej dwójki.
- Chyba po tym wszystkim możesz się zwracać do mnie po imieniu? – spojrzałem na nią z wyczekiwaniem. Adeline w końcu puściła tą cholerną wargę i na moment wstrzymała oddech.
- Ale tylko poza pracą – rzuciła, wychodząc z kuchni, a ja zaśmiałem się, pobudzony jej kurewsko seksowną reakcją.

Adeline’s POV
Ten facet to niebezpieczeństwo. Może nie w tym samym znaczeniu co Manuel, ale jest dla mnie kimś, kim nie powinien być. Sprawia, że w mojej głowie jest mętlik. Porusza mną jak pionkiem w swojej własnej grze, nie zważając na zasady, a co najgorsze w tym wszystkim to to, że ja mu na to pozwalam.
Zakluczyłam szybko drzwi do mojej sypialni i postanowiłam założyć coś ciepłego. Moje włosy nadal były wilgotne, a ja nie chciałam wylądować w łóżku.
Postawiłam na jeansy i grubą, szarą bluzę. Włosy związałam w kucyka i zerknęłam na siebie w lustrze.
Nic specjalnego.
Westchnęłam, wiedząc, że nic więcej ze sobą nie potrafię (lub nie chcę) zrobić i wyszłam z pokoju. Bieber, automatycznie odwrócił się w moim kierunku. Mogłam nawet przez moment zobaczyć uśmiech na jego twarzy.
- Gotowa? – uniósł brwi. Ja pokiwałam głową na tak i bez słowa podeszłam do wieszaka, gdzie wisiał mój płaszcz. – Czy tutaj zawsze jest tak zimno?
- Ogrzewanie się popsuło – wzruszyłam ramionami.
- Nie możesz naprawić?
W myślach zaśmiałam się do siebie. W jego świecie wszystko było idealnie proste.
- Czekam na specjalistę – skłamałam. Nie chciałam mu mówić o tym, że nie mam pieniędzy na coś tak potrzebnego jak ogrzewanie. Wyniosłoby mnie to pewnie kilka tysięcy, a na głowie mam Manuela, który przy najbliższej okazji pewnie znowu spróbuje mnie zgwałcić i jedyne co chcę w tej chwili załatwić to ten cholerny dług.
Na samą myśl o tym, wzdrygnęłam się. Bieber widocznie to zauważył bo stanął przede mną, zanim otworzył drzwi.
- Wszystko dobrze? – spojrzał na mnie w taki sposób, że po całym moim ciele przeszły przyjemne ciarki.
- Tak – wyjąkałam i wyminęłam go, aby dostać się do drzwi. Wyszłam z mieszkania z kluczem w dłoni i zaraz po wyjściu Justina, zakluczyłam drzwi. W milczeniu wsiedliśmy do auta. Syknęłam z bólu, kiedy pas uraził mnie w szyję. Miałam wyszorowany cały dekolt prawie że do krwi. Mimo to, nadal czułam cholerny dotyk Manuela na mojej skórze.
- Co się stało? – spojrzałam na Justina, który przyglądał mi się uważnie.
- Nic – wyjąkałam. Starałam się usiąść tak, żeby nic nie dotykało mojej mocno podrażnionej skóry.
- Pokaż – nie czekał na moje pozwolenie. Odchylił kołnierz mojego płaszcza i spojrzał na szyję. – Cholera – warknął. – Przecież to prawie rana.
- Nic mi nie jest – odtrąciłam jego dłonie. Bieber tylko westchnął. – Możemy jechać? – powiedziałam dość ostro.
- Pojedziemy do apteki, kupię jakiś żel łagodzący albo coś. Przy okazji zrobisz zakupy – przewróciłam oczami. – Widziałem.
- Masz zamiar zabronić mi przewracania oczami?
- Nie, ale takie zachowanie nie przystoi młodej kobiecie – zaśmiał się i odpalił auto. – Najpierw pojedziemy do supermarketu.
Nic nie mówiłam do końca drogi. Nie miałam ochoty wdawać się z nim w niepotrzebne sprzeczki. To nie było mi potrzebne.
Wysiadłam z auta, kiedy tylko zaparkował i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.
- Mogłabyś na mnie zaczekać – podbiegł do mnie. Wzruszyłam jedynie ramionami i wzięłam wózek sklepowy. Usłyszałam jego śmiech, ale postanowiłam go zignorować. Zaczęłam kolejno zdejmować z półek produkty, które prawie zawsze kupuję.
- Tylko tyle? – uniósł brwi w zdziwieniu.
- Tylko tyle – spojrzałam na kilka jogurtów, trochę owoców, chleb, warzywa i puszki gotowej zupy pomidorowej. Ponownie go zignorowałam i ruszyłam w stronę kas. Po chwili wrócił dorzucając do mojego koszyka produkty, które chyba nie były tanie. – Nie kupię tego.
- Ja zapłacę – wzruszył ramionami i zaczął wyciągać produkty na taśmę. Patrzyłam na niego zszokowana.
- Chyba pan…
- Inna była umowa – zaśmiał się przerywając mi.
- Justin – poprawiłam się, jednocześnie przewracając oczami – żartujesz. I tak, przewróciłam oczami bo taki miałam kaprys.
- Dlaczego żartuję? – przejął ode mnie wózek i odstawił na bok. – Skoro ty masz kaprys przewracania oczami, to ja mam kaprys płacenia za twoje zakupy – splótł ramiona na klatce piersiowej.
- To nieodpowiednie – starałam się jakoś go spławić, ale widocznie pan Justin Bieber nie miał zamiaru odpuszczać, bo jedynie uśmiechnął się szeroko.
- Jeżeli masz na myśli relację szef-pracownik to ja tutaj jestem szefem i to ja oceniam co według firmy jest odpowiednie, a co nie, więc bądź spokojna, nie będziesz mieć kłopotów – już otworzyłam usta, aby mu odszczeknąć, ale kasjerka w tym samym momencie poprosiła o zapłatę. Justin wyciągnął kartę i zapłacił. – Ja to zabiorę – wziął wszystkie torby i ruszył w stronę apteki. Nadal stałam w miejscu. Byłam w cholernym szoku. Właśnie chwilę temu robiłam zakupy z własnym szefem, który za nie zapłacił, a na dodatek, kłóciłam się z nim jakbym była przynajmniej dobrą znajomą.
- Chodźmy do auta – zanim zdążyłam do niego dołączyć, on już wyszedł z apteki. Westchnęłam i posłusznym krokiem ruszyłam za nim.
- Możemy już wracać do mieszkania? – zapytałam, kiedy byliśmy w aucie. Justin spojrzał na mnie z pewną rodzaju troską i jedynie kiwnął głową, kiedy odpalił auto.
Znowu cała podróż minęła nam w milczeniu. Czułam jak moje powieki robią się coraz cięższe, jednak starałam się za wszelką cenę nie zasnąć.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział i wysiadł z auta. Zanim zdążyłam sobie uświadomić co się dookoła dzieje, Justin otworzył mi drzwi. Trzymał w dłoni siatki z zakupami, co mnie rozśmieszyło.
- Czemu się śmiejesz? – zmarszczył brwi. Kiedy upewnił się, że auto jest zamknięte, ruszyliśmy do mojego mieszkania.
- Mój własny szef, przywozi mi zakupy do domu. Przyznaj, że to trochę komiczne – skupiłam na nim swój wzrok. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Nie bez powodu moja firma jest najlepsza – wzruszył ramionami, kiedy już staliśmy przed drzwiami mojego mieszkania. – Idź się przebierz w coś do spania, ja w tym czasie rozpakuję zakupy i zrobię coś do jedzenia.
Nie sprzeciwiałam się. Ruszyłam do mojej sypialni, gdzie jedynie zmieniłam spodnie na dresowe. Rozpuściłam włosy bo nie chciałam, żeby jutro rano wyglądały jak pomięte siano.
- Proszę – powiedziałam, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Kolacja – Justin wszedł z kilkoma kanapkami i dwoma kubkami herbaty. – Może zjemy tutaj bo tam jest cholernie zimno? – uśmiechnęłam się.
- Okej – szatyn od razu wszedł do pokoju, zamykając nogą drzwi. Postawił tacę na toaletce i podszedł do mnie z tubką maści w dłoni.
- Pokaż szyję.
- Sama to zrobię – mruknęłam.
- Nie marudź, nie jesteś dzieckiem – odpuściłam. Miałam wrażenie, że to on jest tutaj dzieckiem.
Odsunęłam włosy na bok, a Justin odkręcił tubkę z maścią. Po kilu sekundach wcierał mi żel w podrażnioną skórę szyi. Cholera, robił to w taki sposób, że niemal zamruczałam z przyjemności. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Na jego twarzy malowało się takie skupienie, jakby od tej czynności zależało jego życie.
Delikatnie wmasowywał mi produkt, zaczynając tuż pod żuchwą i schodził coraz niżej, aż jego kciuki masowały moją skórę pod materiałem bluzy. Odsunął się i spojrzał w moje oczy.
- Jutro będzie znacznie lepiej. Teraz czas na kolację – usiadł na łóżku i czekał, aż usiądę obok niego. Podał mi kanapkę i kubek z herbatą. – Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
- Mhm – mruknęłam i wzięłam pierwszy kęs. Znowu moja głowa niemal pękała od nadmiaru myśli.
Co się tutaj stało? Co się w ogóle dzieje w moim życiu?
Mimo, iż w miałam kilku chłopaków, uprawiałam seks, to i tak ta chwila z Justinem była najbardziej intymna ze wszystkich.
- Za chwilę przyjedzie mój ochroniarz. Będzie w aucie przed blokiem, tutaj – położył jakąś karteczkę na łóżku – masz jego numer. W razie czego, od razu dzwoń do niego. – Moje myśli ledwo nadążały za szatynem. W momencie wstał i wyszedł z mieszkania. Nadal w szoku, zakluczyłam drzwi wyjściowe i wróciłam do mojej sypialni. Chwyciłam karteczkę.

6534-432 Jacob
9832-329 Justin

Dał mi swój numer. Prywatny.
Opadłam na łóżko. Szybko zapisałam oby dwa numery i szczelnie przykryłam się kołdrą. Im więcej czasu spędzałam z Justinem, tym częściej zapominałam, że jest moim szefem. Moje początkowe zawstydzenie jego osobą, znikało, a ja w jego towarzystwie czułam się coraz bardziej swobodnie. Miałam przeczucie, że to nie jest odpowiednie. To nigdy nie powinno się stać, a Justin pragnie mnie jedynie do własnych celów.
Ale tak szczerze, to nie obchodziło mnie w tym momencie. Ciągle czułam jego dotyk i to jak delikatnie masował moją szyję. To było jedyne, o czym mogłam myśleć. Chciał mnie zdobyć i zamierzał użyć wszystkich chwytów. Wiedziałam o tym, potrafiłam trzeźwo myśleć, ale coraz bardziej mi się to podobało. Jego zachowanie w stosunku do mnie. Ta cała otoczka tajemniczości, pewnego rodzaju zakazanego owocu sprawiały, że nie potrafiłam się wyrwać z tej całej gry.
Próbowałam zasnąć, ale jedyne co mi pozostało to rzucanie się z boku na bok. W dodatku, moją głową zawładnęły wspomnienia sprzed kilku godzin. Za każdym razem gdy zamykałam oczy, znowu czułam na ciele dotyk Manuela, a w uszach dzwonił mi jego śmiech.
Ocknął mnie dźwięk budzika. Była szósta trzydzieści rano, miałam jakieś trzydzieści minut na przyszykowanie się do pracy. Dzisiaj założyłam mój nowy sweter, białą koszulę i wysłużone, czarne spodnie. Na stopy wsunęłam płaskie pantofle i szybkim krokiem, z jabłkiem w dłoni, wyszłam na zimne ulice Bronxu.
- Pani Gavi? – wysoki brunet zaczepił mnie na chodniku. Ubrany był dość przyzwoicie, więc to nie mógł być żaden bezdomny czy włóczęga, proszący o pieniądze na alkohol.
- Tak, słucham – zatrzymałam się na chwilę. Może to kurier, albo ktoś taki.
- Jestem Jacob Berg. Jestem ochroniarzem pana Biebera. Pilnowałem pani mieszkania przez całą noc, wczoraj pan Bieber poprosił mnie, żebym zawiózł panią na śniadanie i do pracy – delikatnie się uśmiechnął, a mnie zamurowało.
- Chyba to nie jest dobry pomysł, nie chcę zajmować pana czasu – chciałam już iść, ale mężczyzna zagrodził mi drogę. – Za chwilę mam autobus – warknęłam.
- Pan Bieber przewidział pani reakcję i kazał to pani przekazać – wyciągnął w moim kierunku kartkę. Chwyciłam ją i zaczęłam odczytywać tekst, który wyraźnie pisany był w pośpiechu.
„Będę spokojniejszy o Twoje bezpieczeństwo, jeżeli pojedziesz z Jacobem. Zjesz pożywne śniadanie i bez niespodzianek dojedziesz do firmy. Ten facet raczej nie odpuści, a w twojej dzielnicy nikt nie rzuci Ci się na pomoc, kiedy zaatakuje Cię w autobusie. Potraktuj to jako rekompensatę, za to, że wczoraj tak na Ciebie wybuchłem. Justin Bieber.”
Moja szczęka właśnie opadła tak nisko, że językiem mogłabym lizać chodnik. Pisał tutaj niemal jak zakochany nastolatek, do tego każdy bezpośredni zwrot do mnie zaczynał się wielką literą.
- Pani autobus chyba właśnie odjechał. – Moje przemyślenia przerwał mi głos Jacoba. Spojrzałam w kierunku autobusu, który właśnie nas mijał i westchnęłam.
- Tak, to mój.
- Widocznie nie ma pani wyboru – wskazał dłonią na wielkie auto, które stało na chodniku. – Zapraszam.
Grzecznie za nim podreptałam. Otworzył przede mną drzwi na tylnie siedzenie pasażera. Wsiadłam i czekałam, aż on zajmie swoje miejsce.
- Gdzie pani ma ochotę jechać na śniadanie? – spojrzał na mnie we wstecznym lusterku. Nadal w dłoni miałam jabłko i to powinno mi wystarczyć.
- Nie jestem głodna, jedźmy od razu do firmy – uśmiechnęłam się delikatnie.
- Pan Bieber nalegał – przewróciłam oczami. Miałam dość pana Biebera.
- Pan Bieber nie będzie się wtrącał w moje życie. Jest moim szefem. Proszę zawieść mnie do firmy, albo tutaj wysadzić – zobaczyłam mały uśmiech na twarzy Jacoba. Czy on się ze mnie śmiał? Postanowiłam go zignorować i milczeć do tego momentu, aż nie wysadzi mnie pod firmą. Nim się zorientowałam otworzył przede mną drzwi auta, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
- Już? – chyba miałam dziwną minę, bo Jacob ponownie się uśmiechnął.
- Solneber Company – wysiadłam z auta i spojrzałam na wieżowiec, upewniając się, że to odpowiednie miejsce.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Do zobaczenia.
Ruszyłam do firmy. Na wejściu spojrzałam na wredną recepcjonistkę, która ostatnio zaczęła unikać mojego wzroku. Wjechałam na moje piętro i ruszyłam do działu handlowego. Pomieszczenie było puste, to nic dziwnego, było dopiero dwadzieścia po siódmej, a pracę rozpoczynamy o ósmej. Włączyłam komputer i zaczęłam przeglądać jakieś strony z plotkami o gwiazdach. W biurze zaczęły pojawiać się kolejne osoby. Ikonka poczty zaczęła migać, więc bez zastanowienia otworzyłam nową wiadomość.

Od: Justin Bieber, prezes Solneber Company
Do: Adeline Gavi
Temat: Jacob.
Jacob powiedział mi, że nie chciałaś jechać na śniadanie. Dlaczego?

Zaśmiałam się do siebie w duchu. Z Jacoba był niezły kabel, albo lizus. Jak kto woli.

Do: Justin Bieber, prezes Solneber Company
Od: Adeline Gavi
Temat: Śniadanie.
Po prostu nie byłam głodna. Nie mam w zwyczaju jeść tak wcześnie. Poza tym podwiezienie do firmy to i tak za dużo.
Chciałabym Ci podziękować za wczorajszą pomoc.

Kilka razy poprawiałam wiadomość. Dziwnie się czułam, zwracając się do szefa na ty. Ale sama się na to zgodziłam bo nie chciałam kolejnej sprzeczki dotyczącej formy zwracania się do siebie. Nie było szans na pozbycie się Biebera, więc musiałam po części przyjąć jego zasady.
Po kilku minutach pojawiła się odpowiedź.

Od: Justin Bieber, prezes Solneber Company
Do: Adeline Gavi
Temat: Pomoc.
Cała przyjemność po mojej stronie.
W środę wieczorem chciałbym omówić z tobą ostatecznie sprawę kilku spraw na spotkanie samorządu w piątek.

Wstrzymałam oddech. Wtedy do biura wszedł Olaf, a ja słysząc jego skrzeczący głos od razu wyłączyłam pocztę. Odpowiem mu później.
- Adeline! – mocno mnie uściskał. – Nie obchodzi mnie to, ale w piątek idziesz z nami na imprezę – nie pozwolił mi dojść do słowa. Zaśmiałam się. W piątek i tak, siedziałabym jak na szpilkach myśląc jedynie o tym, że toczą się właśnie moje losy.
- Jasne, czemu nie.
~~~~~~ 
Myślałam nad stworzeniem hasztagu na twitterze. Co o tym myślicie?

twitter: @believux

4 komentarze:

  1. Fantastyczny rozdział. Szkoda, że Justin chce tylko ją zdobyć, ale może się w niej zakocha. Popieram Twój pomysł z hasztagiem. Czekam z niecierpliwością na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Huhu Justin bohater 😍

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe kiedy Justin od niej wyciągnie co tak naprawdę sie stało i dlaczego ma takie problemy... a jeszcze ciekawsze jest to co z tym będzie chciał zrobić.

    OdpowiedzUsuń