-
Chodźmy stąd.
Kompletnie
nie wiedziałam co zrobić. Dalej płakałam, cała się trzęsłam, a cała reszta
świata się zatrzymała. Nadal czułam na sobie język Manuela, a mój dekolt
prawdopodobnie lśnił od jego śliny.
-
Cholera – usłyszałam warknięcie, a po chwili ktoś uniósł mnie do góry. – Musimy
się stąd wydostać.
Nagle
znowu byłam w aucie Justina. Zatrzymaliśmy się pod moim blokiem i ponownie byłam
niesiona przez niego na rękach.
-
Gdzie masz klucze? – nie odpowiedziałam. Po prostu wyciągnęłam je z zasuwanej
kieszeni mojej torby, którą jakimś cudem nadal trzymałam w dłoni. Mężczyzna
otworzył przede mną drzwi i delikatnie popchnął mnie do środka.
Zrobiło
mi się niedobrze. Jak najszybciej pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam całą
zawartość swojego żołądka.
Justin’s
POV
Coś
wewnątrz mnie kazało mi zawrócić, zaraz po tym kiedy dziewczyna wyszła z mojego
auta. Tyle razy ile wmawiałem sobie, że mnie nie obchodzi, tyle razy ponosiłem
klęskę. Ona cała przyciągała mnie do siebie jak magnes. Chciałem ją mieć u
siebie i pieprzyć przez całą noc.
Prawie
przetarłem oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyłem, że blondyna wyszła z bloku i
nerwowym krokiem idzie w najbardziej niebezpieczną część Bronxu. Zajrzałem do
schowka gdzie mój kierowca trzyma pistolet na gumowe naboje. Wygrzebałem go i
schowałem do wewnętrznej strony kurtki. Wiedziałem, że to średnia ochrona, ale
lepsze to niż nic.
Muszę załatwić licencję
na broń.
Żółwim
tempem jechałem za dziewczyną, zachowując taką odległość aby mnie nie
zauważyła. Kiedy skręciła w jakąś boczną uliczkę postanowiłem, że dalej pójdę
pieszo. Tak było wygodniej i bezpiecznej dla mojego auta, które było warte
więcej niż połowa Bronxu. Śledziłem ją, aż w końcu gdzieś się zgubiła. Krążyłem
między opuszczonymi uliczkami, ale nigdzie jej kurwa nie było.
Już
miałem zawracać i dać sobie z tym spokój, kiedy dwóch podejrzanych typów wyszło
z jednego zaułku.
-
Ale zerżnie tą małą blondynę – zaśmiali się.
Ona była blondyną.
Poczekałem
aż znikną i ruszyłem w tą uliczkę z której wyszli. Widziałem dwie postacie
przywarte do muru. Usłyszałem rozdzieranie materiału i ciche piśnięcie. Jej piśnięcie. Zagotowało się we mnie.
Zanim pomyślałem wystrzeliłem gumowym nabojem.
-
Puść ją kurwa, albo zaraz rozpierdolę twój łeb – warknąłem. Czułem jak moja
krew niemal wrzała. – Masz ją kurwa puścić – powtórzyłem wściekły i kolejny raz
strzeliłem. Adeline zadrżała. Bała się. Coś jeszcze jej powiedział, a potem
uciekł w głąb uliczki. Dziewczyna upadła na ziemię i zaczęła płakać. Jak
najszybciej podbiegłem do niej. Chciałem ją objąć, sprawdzić czy ten skurwiel
nie uszkodził jej ciała. Ale nie mogłem. Kurwa nie mogłem sobie na to pozwolić.
-
Adeline, chodź, zabiorę cię do domu – spojrzała na mnie zdezorientowana. Starałem
się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie, ale jak mogłem tak wyglądać, skoro
miałem ochotę obić mordę temu sukinsynowi.
-
Justin? – wyszeptała. Moje imię w jej ustach zaparło mi dech w piersi. Nie
ważne były okoliczności w jakich je wypowiedziała, ważne było to, że w ogóle to
zrobiła.
-
Chodźmy stąd – wymamrotałem. Musiałem ją zabrać z tego popieprzonego miejsca, a
jedyne co robiła to płacz. – Cholera – warknąłem już nieco poirytowany. –
Musimy się stąd wydostać.
Wziąłem
ją na ręce. Ściskała moją koszulkę w swoich szczupłych dłoniach, starając się
zakryć swój biust, który ujawnił rozerwany kawałek sukienki. Kurwa, był
idealny.
Oprzytomniałem,
kiedy zauważyłem, że cała drży i sprawia wrażenie, jakby nie wiedziała co się
dzieje dookoła niej. Jak najszybciej opuściłem to przeklęte miejsce.
Zaparkowałem pod jej blokiem i pomogłem wysiąść z auta.
-
Gdzie masz klucze? – nie odpowiedziała tylko wyciągnęła je z torebki, którą
kurczowo trzymała w dłoni. Otworzyłem drzwi i zmusiłem do ruchu. Kiedy tylko
weszliśmy do mieszkania poczułem chłód.
Tutaj nie da się żyć.
Na
chwilę straciłem ją z oczu, ale zaraz potem znalazłem wymiotującą w łazience.
Zebrałem jej włosy i delikatnie gładziłem odsłonięty plecy, kiedy targały nią
kolejne spazmy.
-
Wszystko dobrze? – zapytałem, kiedy oparła głowę na swoich dłoniach.
-
Chcę być sama – westchnąłem, bo nie chciałem jej tutaj zostawić. Nie wiedziałem
co może jej przyjść do głowy, ale nie miałem innego wyjścia jak opuszczenie
łazienki. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi usłyszałem szum wody. W tym czasie
postanowiłem rozejrzeć się po mieszkaniu.
Nic
się tutaj nie zmieniło od ostatniego razu. Śmierdziało wilgocią i było
cholernie zimno. Jednak było tu czysto, było widać, że blondyna dba o
mieszkanie.
Kurwa,
nie znałem jej. Robiłem to tylko po to żeby móc ją zerżnąć. Dla żadnej innej
nie zrobiłbym tyle samo, już dawno miałbym je dla siebie. Ona po prostu się
stała. Pragnąłem jej jak niczego innego na świecie. Chciałem poczuć jak jej
usta obejmują mojego kutasa i delikatnie go ssą. Jak jej paznokcie, w ekstazie
wbijają się w moje plecy, kiedy krzyczałaby moje imię.
Justin.
Zwróciła
się dzisiaj do mnie po imieniu. Przełamywała się, teraz musiałem zgrywać
jedynie współczującego faceta, który zaopiekuje się biedną dziewczyną.
Odwróciłem
się, kiedy usłyszałem jak wychodzi z łazienki. Stała skrępowana w progu,
owinięta jedynie ręcznikiem.
-
Zapomniałam zabrać ubrań – szybko przemierzyła pokój i zniknęła za innymi
drzwiami. Mogłem zobaczyć zarys jej bioder spod ręcznika, cholera nie zdawała
sobie sprawy jak na mnie działa.
-
Zrobię kolację – powiedziałem tak, żeby mnie usłyszała, zaraz potem usłyszałem
szum suszarki do włosów. Podszedłem do lodówki, a kiedy ją otworzyłem
zobaczyłem jedynie karton mleka i dwa jabłka.
-
Chyba nic z tego pan nie wyczaruje – stanęła obok mnie. Uśmiechnąłem się pod
nosem i dokładnie jej się przyjrzałem. Miała zaczerwieniony dekolt, wyraźnie
mocno szorowała to miejsce podczas kąpieli. – Nie miałam czasu na zakupy –
pokryła się rumieńcem, kiedy zorientowała się, że się jej przyglądam.
-
Może pojedziesz do mnie i zjesz coś ciepłego? – zaproponowałem. Chciałem się
nią zaopiekować. W tej chwili nawet nie przeszła mi myśl o seksie.
-
Ja chyba nie powinnam…
-
Chcesz zostać w tym zimnym mieszkaniu i narażać się na ataki tego psychola –
warknąłem i wyrzuciłem dłonie w górę. Ona jedynie wzruszyło ramionami co niemal
doprowadziło mnie do białej gorączki. Cholera, ta mała naprawdę nie zdawała
sobie sprawy z powagi sytuacji. – Chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy co
się przed chwilą stało! – wybuchłem.
Zobaczyłem
łzy w jej oczach. Wyraźnie nie wiedziała co ze sobą zrobić, błądziła wzrokiem
po pomieszczeniu, byle tylko na mnie nie spojrzeć.
-
Przepraszam – westchnąłem. Dałem krok do przodu i mocno objąłem ją ramionami. –
Nie chciałem cię przestraszyć.
Mocno
się we mnie wtuliła. Delikatnie kołysałem nas na boki, dając jej czas na
uspokojenie się.
-
Spójrz się na mnie – odsunąłem ją od siebie. Posłusznie uniosła wzrok, a ja
niemal zakląłem, widząc jej wielkie, zielone oczy. – Pojedziemy zjeść coś
ciepłego na jakąś stację benzynową, a potem przywiozę cię tu i poproszę mojego
ochroniarza, żeby pilnował cię przez całą noc. Będzie siedział w aucie przed
domem. Może tak być?
Pokiwała
głową jak pięciolatka. Wzięła głęboki oddech i dała dwa kroki do tyłu.
-
Bardzo panu dziękuję – zagryzła wargę. Tak po prostu uniosłem dłoń i objąłem
jej policzek jakby było to coś normalnego dla naszej dwójki.
-
Chyba po tym wszystkim możesz się zwracać do mnie po imieniu? – spojrzałem na
nią z wyczekiwaniem. Adeline w końcu puściła tą cholerną wargę i na moment
wstrzymała oddech.
-
Ale tylko poza pracą – rzuciła, wychodząc z kuchni, a ja zaśmiałem się,
pobudzony jej kurewsko seksowną reakcją.
Adeline’s
POV
Ten
facet to niebezpieczeństwo. Może nie w tym samym znaczeniu co Manuel, ale jest
dla mnie kimś, kim nie powinien być. Sprawia, że w mojej głowie jest mętlik.
Porusza mną jak pionkiem w swojej własnej grze, nie zważając na zasady, a co
najgorsze w tym wszystkim to to, że ja mu na to pozwalam.
Zakluczyłam
szybko drzwi do mojej sypialni i postanowiłam założyć coś ciepłego. Moje włosy
nadal były wilgotne, a ja nie chciałam wylądować w łóżku.
Postawiłam
na jeansy i grubą, szarą bluzę. Włosy związałam w kucyka i zerknęłam na siebie
w lustrze.
Nic specjalnego.
Westchnęłam,
wiedząc, że nic więcej ze sobą nie potrafię (lub nie chcę) zrobić i wyszłam z
pokoju. Bieber, automatycznie odwrócił się w moim kierunku. Mogłam nawet przez
moment zobaczyć uśmiech na jego twarzy.
-
Gotowa? – uniósł brwi. Ja pokiwałam głową na tak i bez słowa podeszłam do
wieszaka, gdzie wisiał mój płaszcz. – Czy tutaj zawsze jest tak zimno?
-
Ogrzewanie się popsuło – wzruszyłam ramionami.
-
Nie możesz naprawić?
W
myślach zaśmiałam się do siebie. W jego świecie wszystko było idealnie proste.
-
Czekam na specjalistę – skłamałam. Nie chciałam mu mówić o tym, że nie mam
pieniędzy na coś tak potrzebnego jak ogrzewanie. Wyniosłoby mnie to pewnie
kilka tysięcy, a na głowie mam Manuela, który przy najbliższej okazji pewnie
znowu spróbuje mnie zgwałcić i jedyne co chcę w tej chwili załatwić to ten
cholerny dług.
Na
samą myśl o tym, wzdrygnęłam się. Bieber widocznie to zauważył bo stanął przede
mną, zanim otworzył drzwi.
-
Wszystko dobrze? – spojrzał na mnie w taki sposób, że po całym moim ciele
przeszły przyjemne ciarki.
-
Tak – wyjąkałam i wyminęłam go, aby dostać się do drzwi. Wyszłam z mieszkania z
kluczem w dłoni i zaraz po wyjściu Justina, zakluczyłam drzwi. W milczeniu
wsiedliśmy do auta. Syknęłam z bólu, kiedy pas uraził mnie w szyję. Miałam
wyszorowany cały dekolt prawie że do krwi. Mimo to, nadal czułam cholerny dotyk
Manuela na mojej skórze.
-
Co się stało? – spojrzałam na Justina, który przyglądał mi się uważnie.
-
Nic – wyjąkałam. Starałam się usiąść tak, żeby nic nie dotykało mojej mocno
podrażnionej skóry.
-
Pokaż – nie czekał na moje pozwolenie. Odchylił kołnierz mojego płaszcza i
spojrzał na szyję. – Cholera – warknął. – Przecież to prawie rana.
-
Nic mi nie jest – odtrąciłam jego dłonie. Bieber tylko westchnął. – Możemy
jechać? – powiedziałam dość ostro.
-
Pojedziemy do apteki, kupię jakiś żel łagodzący albo coś. Przy okazji zrobisz
zakupy – przewróciłam oczami. – Widziałem.
-
Masz zamiar zabronić mi przewracania oczami?
-
Nie, ale takie zachowanie nie przystoi młodej kobiecie – zaśmiał się i odpalił
auto. – Najpierw pojedziemy do supermarketu.
Nic
nie mówiłam do końca drogi. Nie miałam ochoty wdawać się z nim w niepotrzebne
sprzeczki. To nie było mi potrzebne.
Wysiadłam
z auta, kiedy tylko zaparkował i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.
-
Mogłabyś na mnie zaczekać – podbiegł do mnie. Wzruszyłam jedynie ramionami i
wzięłam wózek sklepowy. Usłyszałam jego śmiech, ale postanowiłam go zignorować.
Zaczęłam kolejno zdejmować z półek produkty, które prawie zawsze kupuję.
-
Tylko tyle? – uniósł brwi w zdziwieniu.
-
Tylko tyle – spojrzałam na kilka jogurtów, trochę owoców, chleb, warzywa i
puszki gotowej zupy pomidorowej. Ponownie go zignorowałam i ruszyłam w stronę
kas. Po chwili wrócił dorzucając do mojego koszyka produkty, które chyba nie
były tanie. – Nie kupię tego.
-
Ja zapłacę – wzruszył ramionami i zaczął wyciągać produkty na taśmę. Patrzyłam
na niego zszokowana.
-
Chyba pan…
-
Inna była umowa – zaśmiał się przerywając mi.
-
Justin – poprawiłam się, jednocześnie przewracając oczami – żartujesz. I tak,
przewróciłam oczami bo taki miałam kaprys.
-
Dlaczego żartuję? – przejął ode mnie wózek i odstawił na bok. – Skoro ty masz
kaprys przewracania oczami, to ja mam kaprys płacenia za twoje zakupy – splótł
ramiona na klatce piersiowej.
-
To nieodpowiednie – starałam się jakoś go spławić, ale widocznie pan Justin
Bieber nie miał zamiaru odpuszczać, bo jedynie uśmiechnął się szeroko.
-
Jeżeli masz na myśli relację szef-pracownik to ja tutaj jestem szefem i to ja
oceniam co według firmy jest odpowiednie, a co nie, więc bądź spokojna, nie
będziesz mieć kłopotów – już otworzyłam usta, aby mu odszczeknąć, ale kasjerka
w tym samym momencie poprosiła o zapłatę. Justin wyciągnął kartę i zapłacił. –
Ja to zabiorę – wziął wszystkie torby i ruszył w stronę apteki. Nadal stałam w
miejscu. Byłam w cholernym szoku. Właśnie chwilę temu robiłam zakupy z własnym
szefem, który za nie zapłacił, a na dodatek, kłóciłam się z nim jakbym była
przynajmniej dobrą znajomą.
-
Chodźmy do auta – zanim zdążyłam do niego dołączyć, on już wyszedł z apteki. Westchnęłam
i posłusznym krokiem ruszyłam za nim.
-
Możemy już wracać do mieszkania? – zapytałam, kiedy byliśmy w aucie. Justin
spojrzał na mnie z pewną rodzaju troską i jedynie kiwnął głową, kiedy odpalił
auto.
Znowu
cała podróż minęła nam w milczeniu. Czułam jak moje powieki robią się coraz
cięższe, jednak starałam się za wszelką cenę nie zasnąć.
-
Jesteśmy na miejscu – powiedział i wysiadł z auta. Zanim zdążyłam sobie
uświadomić co się dookoła dzieje, Justin otworzył mi drzwi. Trzymał w dłoni
siatki z zakupami, co mnie rozśmieszyło.
-
Czemu się śmiejesz? – zmarszczył brwi. Kiedy upewnił się, że auto jest
zamknięte, ruszyliśmy do mojego mieszkania.
-
Mój własny szef, przywozi mi zakupy do domu. Przyznaj, że to trochę komiczne –
skupiłam na nim swój wzrok. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
-
Nie bez powodu moja firma jest najlepsza – wzruszył ramionami, kiedy już
staliśmy przed drzwiami mojego mieszkania. – Idź się przebierz w coś do spania,
ja w tym czasie rozpakuję zakupy i zrobię coś do jedzenia.
Nie
sprzeciwiałam się. Ruszyłam do mojej sypialni, gdzie jedynie zmieniłam spodnie
na dresowe. Rozpuściłam włosy bo nie chciałam, żeby jutro rano wyglądały jak
pomięte siano.
-
Proszę – powiedziałam, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-
Kolacja – Justin wszedł z kilkoma kanapkami i dwoma kubkami herbaty. – Może
zjemy tutaj bo tam jest cholernie zimno? – uśmiechnęłam się.
-
Okej – szatyn od razu wszedł do pokoju, zamykając nogą drzwi. Postawił tacę na
toaletce i podszedł do mnie z tubką maści w dłoni.
-
Pokaż szyję.
-
Sama to zrobię – mruknęłam.
-
Nie marudź, nie jesteś dzieckiem – odpuściłam. Miałam wrażenie, że to on jest
tutaj dzieckiem.
Odsunęłam
włosy na bok, a Justin odkręcił tubkę z maścią. Po kilu sekundach wcierał mi
żel w podrażnioną skórę szyi. Cholera, robił to w taki sposób, że niemal
zamruczałam z przyjemności. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Na jego twarzy
malowało się takie skupienie, jakby od tej czynności zależało jego życie.
Delikatnie
wmasowywał mi produkt, zaczynając tuż pod żuchwą i schodził coraz niżej, aż
jego kciuki masowały moją skórę pod materiałem bluzy. Odsunął się i spojrzał w
moje oczy.
-
Jutro będzie znacznie lepiej. Teraz czas na kolację – usiadł na łóżku i czekał,
aż usiądę obok niego. Podał mi kanapkę i kubek z herbatą. – Mam nadzieję, że
będzie ci smakować.
-
Mhm – mruknęłam i wzięłam pierwszy kęs. Znowu moja głowa niemal pękała od
nadmiaru myśli.
Co się tutaj stało? Co
się w ogóle dzieje w moim życiu?
Mimo,
iż w miałam kilku chłopaków, uprawiałam seks, to i tak ta chwila z Justinem
była najbardziej intymna ze wszystkich.
-
Za chwilę przyjedzie mój ochroniarz. Będzie w aucie przed blokiem, tutaj –
położył jakąś karteczkę na łóżku – masz jego numer. W razie czego, od razu
dzwoń do niego. – Moje myśli ledwo nadążały za szatynem. W momencie wstał i
wyszedł z mieszkania. Nadal w szoku, zakluczyłam drzwi wyjściowe i wróciłam do
mojej sypialni. Chwyciłam karteczkę.
6534-432
Jacob
9832-329
Justin
Dał mi swój numer.
Prywatny.
Opadłam
na łóżko. Szybko zapisałam oby dwa numery i szczelnie przykryłam się kołdrą. Im
więcej czasu spędzałam z Justinem, tym częściej zapominałam, że jest moim
szefem. Moje początkowe zawstydzenie jego osobą, znikało, a ja w jego
towarzystwie czułam się coraz bardziej swobodnie. Miałam przeczucie, że to nie
jest odpowiednie. To nigdy nie powinno się stać, a Justin pragnie mnie jedynie
do własnych celów.
Ale
tak szczerze, to nie obchodziło mnie w tym momencie. Ciągle czułam jego dotyk i
to jak delikatnie masował moją szyję. To było jedyne, o czym mogłam myśleć.
Chciał mnie zdobyć i zamierzał użyć wszystkich chwytów. Wiedziałam o tym,
potrafiłam trzeźwo myśleć, ale coraz bardziej mi się to podobało. Jego
zachowanie w stosunku do mnie. Ta cała otoczka tajemniczości, pewnego rodzaju zakazanego owocu sprawiały, że nie
potrafiłam się wyrwać z tej całej gry.
Próbowałam
zasnąć, ale jedyne co mi pozostało to rzucanie się z boku na bok. W dodatku,
moją głową zawładnęły wspomnienia sprzed kilku godzin. Za każdym razem gdy
zamykałam oczy, znowu czułam na ciele dotyk Manuela, a w uszach dzwonił mi jego
śmiech.
Ocknął
mnie dźwięk budzika. Była szósta trzydzieści rano, miałam jakieś trzydzieści
minut na przyszykowanie się do pracy. Dzisiaj założyłam mój nowy sweter, białą
koszulę i wysłużone, czarne spodnie. Na stopy wsunęłam płaskie pantofle i
szybkim krokiem, z jabłkiem w dłoni, wyszłam na zimne ulice Bronxu.
-
Pani Gavi? – wysoki brunet zaczepił mnie na chodniku. Ubrany był dość
przyzwoicie, więc to nie mógł być żaden bezdomny czy włóczęga, proszący o
pieniądze na alkohol.
-
Tak, słucham – zatrzymałam się na chwilę. Może to kurier, albo ktoś taki.
-
Jestem Jacob Berg. Jestem ochroniarzem pana Biebera. Pilnowałem pani mieszkania
przez całą noc, wczoraj pan Bieber poprosił mnie, żebym zawiózł panią na
śniadanie i do pracy – delikatnie się uśmiechnął, a mnie zamurowało.
-
Chyba to nie jest dobry pomysł, nie chcę zajmować pana czasu – chciałam już
iść, ale mężczyzna zagrodził mi drogę. – Za chwilę mam autobus – warknęłam.
-
Pan Bieber przewidział pani reakcję i kazał to pani przekazać – wyciągnął w
moim kierunku kartkę. Chwyciłam ją i zaczęłam odczytywać tekst, który wyraźnie
pisany był w pośpiechu.
„Będę
spokojniejszy o Twoje bezpieczeństwo, jeżeli pojedziesz z Jacobem. Zjesz
pożywne śniadanie i bez niespodzianek dojedziesz do firmy. Ten facet raczej nie
odpuści, a w twojej dzielnicy nikt nie rzuci Ci się na pomoc, kiedy zaatakuje
Cię w autobusie. Potraktuj to jako rekompensatę, za to, że wczoraj tak na
Ciebie wybuchłem. Justin Bieber.”
Moja
szczęka właśnie opadła tak nisko, że językiem mogłabym lizać chodnik. Pisał
tutaj niemal jak zakochany nastolatek, do tego każdy bezpośredni zwrot do mnie
zaczynał się wielką literą.
-
Pani autobus chyba właśnie odjechał. – Moje przemyślenia przerwał mi głos
Jacoba. Spojrzałam w kierunku autobusu, który właśnie nas mijał i westchnęłam.
-
Tak, to mój.
-
Widocznie nie ma pani wyboru – wskazał dłonią na wielkie auto, które stało na
chodniku. – Zapraszam.
Grzecznie
za nim podreptałam. Otworzył przede mną drzwi na tylnie siedzenie pasażera.
Wsiadłam i czekałam, aż on zajmie swoje miejsce.
-
Gdzie pani ma ochotę jechać na śniadanie? – spojrzał na mnie we wstecznym
lusterku. Nadal w dłoni miałam jabłko i to powinno mi wystarczyć.
-
Nie jestem głodna, jedźmy od razu do firmy – uśmiechnęłam się delikatnie.
-
Pan Bieber nalegał – przewróciłam oczami. Miałam dość pana Biebera.
-
Pan Bieber nie będzie się wtrącał w moje życie. Jest moim szefem. Proszę
zawieść mnie do firmy, albo tutaj wysadzić – zobaczyłam mały uśmiech na twarzy
Jacoba. Czy on się ze mnie śmiał? Postanowiłam go zignorować i milczeć do tego
momentu, aż nie wysadzi mnie pod firmą. Nim się zorientowałam otworzył przede
mną drzwi auta, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
-
Już? – chyba miałam dziwną minę, bo Jacob ponownie się uśmiechnął.
-
Solneber Company – wysiadłam z auta i spojrzałam na wieżowiec, upewniając się, że
to odpowiednie miejsce.
-
Dziękuję.
-
Nie ma za co. Do zobaczenia.
Ruszyłam
do firmy. Na wejściu spojrzałam na wredną recepcjonistkę, która ostatnio
zaczęła unikać mojego wzroku. Wjechałam na moje piętro i ruszyłam do działu
handlowego. Pomieszczenie było puste, to nic dziwnego, było dopiero dwadzieścia
po siódmej, a pracę rozpoczynamy o ósmej. Włączyłam komputer i zaczęłam
przeglądać jakieś strony z plotkami o gwiazdach. W biurze zaczęły pojawiać się
kolejne osoby. Ikonka poczty zaczęła migać, więc bez zastanowienia otworzyłam
nową wiadomość.
Od:
Justin Bieber, prezes Solneber Company
Do:
Adeline Gavi
Temat:
Jacob.
Jacob powiedział mi, że
nie chciałaś jechać na śniadanie. Dlaczego?
Zaśmiałam
się do siebie w duchu. Z Jacoba był niezły kabel, albo lizus. Jak kto woli.
Do:
Justin Bieber, prezes Solneber Company
Od:
Adeline Gavi
Temat:
Śniadanie.
Po prostu nie byłam
głodna. Nie mam w zwyczaju jeść tak wcześnie. Poza tym podwiezienie do firmy to
i tak za dużo.
Chciałabym Ci podziękować
za wczorajszą pomoc.
Kilka
razy poprawiałam wiadomość. Dziwnie się czułam, zwracając się do szefa na ty. Ale sama się na to zgodziłam bo nie
chciałam kolejnej sprzeczki dotyczącej formy zwracania się do siebie. Nie było
szans na pozbycie się Biebera, więc musiałam po części przyjąć jego zasady.
Po
kilku minutach pojawiła się odpowiedź.
Od:
Justin Bieber, prezes Solneber Company
Do:
Adeline Gavi
Temat:
Pomoc.
Cała przyjemność po mojej
stronie.
W środę wieczorem
chciałbym omówić z tobą ostatecznie sprawę kilku spraw na spotkanie samorządu w
piątek.
Wstrzymałam
oddech. Wtedy do biura wszedł Olaf, a ja słysząc jego skrzeczący głos od razu
wyłączyłam pocztę. Odpowiem mu później.
-
Adeline! – mocno mnie uściskał. – Nie obchodzi mnie to, ale w piątek idziesz z
nami na imprezę – nie pozwolił mi dojść do słowa. Zaśmiałam się. W piątek i
tak, siedziałabym jak na szpilkach myśląc jedynie o tym, że toczą się właśnie
moje losy.
-
Jasne, czemu nie.
~~~~~~
Myślałam nad stworzeniem hasztagu na twitterze. Co o tym myślicie?
twitter: @believux
twitter: @believux
Fantastyczny rozdział. Szkoda, że Justin chce tylko ją zdobyć, ale może się w niej zakocha. Popieram Twój pomysł z hasztagiem. Czekam z niecierpliwością na kolejny.
OdpowiedzUsuńHuhu Justin bohater 😍
OdpowiedzUsuńCiekawe kiedy Justin od niej wyciągnie co tak naprawdę sie stało i dlaczego ma takie problemy... a jeszcze ciekawsze jest to co z tym będzie chciał zrobić.
OdpowiedzUsuńOcchh świetny !!!
OdpowiedzUsuń