niedziela, 26 lutego 2017

31. Mgła.

Minął tydzień od naszego pobytu na wyspie. Przed nami kolejne sześć dni, a ja właśnie leżałam w łóżku i zwijałam z bólu. Miałam nadzieję, że tabletki antykoncepcyjne pomogą na moje dolegliwości, ale oczywiście byłam w tych pięciu procentach na które tabletki nie działają.
Szatyn spojrzał na mnie stojąc w drzwiach i uśmiechnął się delikatnie. Przyniósł kubek gorącej czekolady i przyłożył termofor do brzucha. Usiadł na łóżku, opierając się o wezgłowie, a ja wtuliłam się w jego bok. Jęknęłam gdy wraz z moim ruchem, uporczywy ból przeszedł moje podbrzusze.
- Nie da się nic zrobić z tym bólem? – Pocałował mnie w czubek głowy, masując moje biodro. Pokręciłam przecząco głową, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. – Byłaś z tym u lekarza?
- Jestem w tych kilku procentach, którym tabletki nie pomagają – westchnęłam.
- Nie ma innego sposobu? Nie mam ochoty patrzeć jak cierpisz co miesiąc – mruknął.
- Wycięcie macicy – zironizowałam. Justin zachichotał, podając mi kubek z czekoladą. – Do jutra najprawdopodobniej mi przejdzie, a w ostatni dzień tutaj już będzie po wszystkim. – Spojrzałam na mężczyznę, który uśmiechał się jak pięcioletnie dziecko. Zrozumiał aluzję, że to właśnie wtedy skończy się jego pięciodniowy celibat. Ogólnie rzecz biorąc to przez ostatnie siedem dni nasz dzień opierał się na seksie z przerwami na posiłki. – Jutro pojedziemy zwiedzać.
- Nie chcesz iść na plażę?
- Nie. – Pokręciłam przecząco głową. – Jutro wynajmiemy auto i zwiedziemy wszystkie miejsce które są w okolicy. – Średnio uśmiechało mi się bieganie po plaży w trakcie drugiego dnia okresu. Justin westchnął i oplótł dłońmi moją talię. Leżeliśmy wtuleni w siebie aż do samego wieczora, kiedy naszła mnie ogromna chęć na czekoladę. Niemal wypchnęłam szatyna siłą z domku, grożąc celibatem do końca życia.
Włóczyłam się po domku bez większego celu. W końcu, razem z kocem, usiadłam na tarasie z kubkiem herbaty w dłoni. Wpatrywałam się w morze, które zaczynało otaczać nocna poświata, czując na skórze chłodny wiatr. Nerwowo gryzłam wnętrze policzków, myśląc nad tym co powinnam zrobić. Justin zamierzał mi się oświadczyć i było to pewne na więcej niż sto procent, a nie znał mnie nawet w połowie. Po mojej głowie krążyły wyrzuty sumienia, że miał mnie za zupełnie inną osobę niż jestem w rzeczywistości. Mogłam zaryzykować i powiedzieć mu wszystko od początku do końca ale mając przed oczami wizję jego zawodu na mnie i odejścia, nagle moja skłonność do wyznań spadała poniżej zera. Kocham go i nie chcę okłamywać, jednocześnie nie chcę wracać do tego co było jeszcze dwa tygodnie temu. Nie chcę powrotu do tej pustki bez Justina, a właśnie to bym ryzykowała wyznając mu prawdę.
- Dlaczego się nie odzywałaś? – Z moich przemyśleń wyrwał mnie znajomy głos. Spojrzałam na mężczyznę, który uśmiechał się delikatnie. Podszedł do mnie, czule pocałował i splótł nasze dłonie gdy usiadł obok.
Za bardzo go kochasz, nie ryzykuj.
- Co mi kupiłeś? – Chwyciłam papierową torbę w której było kilka paczek żelków, trochę batoników i cztery czekolady. – Mleczna. – Mimowolnie oblizałam usta rozrywając papierek i odłamując cztery okienka. – Chcesz trochę? – Zamachałam mężczyźnie przed nosem, kiedy ledwo mówiłam od ilości czekolady w moich ustach. Odłamał dwa kawałki, chichocząc.
On przynajmniej potrafi zachować umiar.
A ja mam okres.
- Gdzie jutro chcesz jechać? – Odezwał się po kilku dłuższych chwilach.
- Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Mamy jakiś przewodnik albo coś? – Zmarszczyłam nos, zastanawiając się czy coś takiego wpadło mi w dłonie.
- Chyba nie. – Szatyn przez chwilę się zastanawiał. – Poszukamy czegoś w internecie. – Wyciągnął swojego smartfona i przez resztę wieczoru debatowaliśmy na temat tego gdzie powinniśmy jechać jutrzejszego dnia.
***
- Justin nie mam siły! – jęczałam, kiedy pokonywaliśmy kolejne stopnie na Lwią Skałę. Stopy bolały mnie okropnie, a potęgował to fakt, że wcześniej zafundowaliśmy sobie ponad dziesięciokilometrowy spacer. Mimo wygodnych adidasów, czułam, że dzisiaj wieczorem na moich stopach odkryję kilka nowych bąbli.
- Już niedługo – szatyn westchnął i przystanął z boku ścieżki, przepuszczając kolejne osoby jednocześnie czekając na mnie. – Sama chciałaś tutaj przyjść więc nie marudź. – Objął moją talię i pocałował w czoło.
- Nie wiedziałam, że tutaj będzie tak wysoko – mruknęłam, opierając czoło o jego klatkę piersiową. Pogładził mnie po plecach i splótł nasze dłonie, ciągnąc w górę. – Nie śmiej się ze mnie – fuknęłam, widząc rozbawioną minę mężczyzny.
- Nawet małe dzieci są szybsze od ciebie. – Jak na złość wyminęło nas małżeństwo z dwójką dzieci. Zagryzłam zęby i zaczęłam pokonywać kolejne schody jednak szybko się zatrzymałam widząc następną przeszkodę.
- Ja tam nie wejdę – powiedziałam przerażona, wskazując na przejście usytuowane na wysokości kilkuset metrów, które było metalowym stelażem przymocowanym do skały, a podłogą było kilka desek ułożonych jedna obok drugiej.
- Nic ci nie będzie – mruknął do mojego ucha. – To tylko kilkadziesiąt metrów, a ja będę tuż za tobą. – Popchnął mnie delikatnie do przodu. Mocno ściskałam jego dłoń dając kolejne kroki. Kiedy w końcu pokonałam ten przerażający korytarz, poczułam jak szatyn obejmuje mnie i składa pocałunek na moim odsłoniętym ramieniu. – Dałaś radę – uśmiechnął się, kiedy stanął przede mną.
Niemal zaczęłam skakać ze szczęścia gdy w końcu wdrapałam się na szczyt tej horrendalnie wysokiej skały. Rozejrzałam się dookoła i westchnęłam szczęśliwa. Pochłaniałam otaczający nas widok wtulona w bok mojego faceta. Rytmicznie głaskał mnie po biodrze, kompletnie nie zwracając uwagi na wymijających nas ludzi.
- Powinniśmy wracać – powiedział w moje włosy, a ja westchnęłam niezadowolona. Nie miałam ochoty pokonywać kolejny raz tak wielu przeszkód, żeby dotrzeć do auta i spokojnie wrócić do domku.
- Jutro idziemy na plażę – powiedziałam przez ramię, schodząc bo betonowych schodach prowadzących na parking. – Moje stopy wołają o pomstę do nieba. – Szybko ściągnęłam buty, zaraz po tym, gdy wsiadłam do auta. Justin odpalił auto, ustawił JPS i ruszyliśmy w drogę powrotną. Starałam się jakoś prowadzić rozmowę, ale język plątał mi się od zmęczenia i chęci snu.
- Prześpij się. – Justin położył dłoń na moim odsłoniętym kolanie. – Jeszcze ponad trzy godziny drogi. – Przyciągnął moją dłoń do ust i pocałował jej wierzch. – Obudzę cię na miejscu. – Przyglądałam się szatynowi przez kolejne kilka minut, jednak przegrałam ze zmęczeniem. Rytmiczne kołysania autem i cicha muzyka w tle nie były po mojej stronie. Obudził mnie odgłos zamykających się drzwi. Odnalazłam wzrokiem Justina, który okrążał maskę samochodu. Odpięłam pasy i wyszłam z auta, kiedy mężczyzna podszedł do mnie. – Spałaś jak zabita – zachichotał, kiedy przeciągle ziewnęłam.
- Która godzina? – Spojrzałam pytająco na mężczyznę, gdy ruszyliśmy do naszego domku. Wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz.
- Prawie dwudziesta trzecia – mruknął.
- Jechaliśmy prawie sześć godzin – powiedziałam zaskoczona. Droga powrotna zajęła nam ponad dwie godziny więcej. – Dlaczego mnie nie obudziłeś, przecież jesteś wykończony. – Założyłam dłonie na piersi, kiedy otwierał zamek drzwi domku. Rzucił swój plecak na kanapę i opadł obok niego. Przetarł zmęczone oczy i odchylił głowę, opierając ją o poduszkę za jego plecami. Usiadłam na jego kolach, całując go w usta. Mruknął przeciągle, dając aprobatę moim działaniom. Masowałam palcami skórę jego głowy, całując go leniwie. – Chcesz iść pierwszy pod prysznic? – wyszeptałam między pocałunkami.
- Zaczekam, idź pierwsza. – Dopiero po kilku chwilach wpatrywania się w jego twarz, ruszyłam do sypialni. Wzięłam świeżą bieliznę i koszulkę nocną. Włączyłam klimatyzację bo w domku zrobiło się strasznie duszno. Wzięłam szybki prysznic i jak najszybciej wróciłam do Justina, który zasnął na kanapie. Wahałam się czy powinnam go budzić, jednak pozostawienie go tutaj w tak nienaturalnej pozycji na całą noc, byłoby raczej karą. Pośpieszyłam go, żeby szedł wziąć prysznic i zaczęłam przygotowywać coś lekkiego do zjedzenia. Pokroiłam kilka warzyw i polałam jogurtem. Kiedy Justin wyszedł z łazienki z półprzymkniętymi oczami, pociągnęłam go za dłoń do kuchni. Uśmiechnął się, widząc lekki posiłek.
- Umieram z głodu. – Pogładził się po odsłoniętym brzuchu. Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy po zjedzonym posiłku, podszedł do mnie umazany jogurtem.
- Jesz jak dziecko. – Zaczęłam wycierać jego brudną twarz.
- A ty wspinasz się jak dziecko. – Trąciłam jego ramię na co się zaśmiał. – I tak cię kocham – powiedział w moje usta, zanim mnie pocałował.
***
Kolejne dni spędziliśmy na plaży ze względu na moje okropne bąble. Moje samopoczucie się znacznie poprawiło, jednak ciągle byłam nadwrażliwa na każde niespodziewane czułości ze strony Justina. Przedostatniego dnia szatyn obudził mnie o drugiej w nocy bez większego powodu.
- Musisz się ubrać – powiedział to w taki sposób, że nie mogłam pomyśleć, że żartuje.
- Zwariowałeś – jęknęłam, zakrywając się szczelniej kołdrą. – Daj mi spać – pisnęłam, gdy zrzucił ze mnie nakrycie. Spojrzałam na niego jak na wariata gdy stał przede mną w długich spodniach i szarym podkoszulku, a w dłoni trzymał zapakowany plecak. – Ty nie żartujesz. – Opadałam zrezygnowana na łóżko, jednak pod jego wzrokiem opuściłam moją oazę snu i ruszyłam do łazienki. Wyszłam w samej bieliźnie i stanęłam przed szafą, zastanawiając się co założyć. Z pomocą przyszedł mi Justin, który sam wybrał dla mnie sportowe spodnie, szarą koszulkę, bluzę i do tego kazał założyć pikowaną kamizelkę, którą miałam na sobie podczas lotu. Kiedy miałam założyć moje adidasy, podał mi typowe buty do chodzenia po górach. Byłam tak zaspana, że zignorowałam ten fakt i wykonałam jego polecenie.
- Zjesz coś? – Spojrzał na mnie pytająco zza barku w kuchni przy którym jadł kanapki.
- Jest noc – mruknęłam, kiedy usiadłam obok i wtuliłam w jego ramię. – Mój żołądek jeszcze śpi. Ja też powinnam.
- Nie marudź – zaśmiał się. – Wezmę coś dla ciebie do auta. – Odstawił talerzyk i pociągnął mnie do wyjścia. Jednak nic nie zdążyłam zjeść bo gdy tylko zamknął za mną drzwi ja już drzemałam. Obudziło mnie gładzenie po policzku. Rozejrzałam się zdezorientowana dookoła siebie. Słońce już wzeszło, więc musiało być rano.
- Ile jechaliśmy? – Tylko tyle zdołałam z siebie wykrzesać będąc zdezorientowana, całą tą sytuacją.
- Niecałe cztery godziny. – Szatyn się zaśmiał. – Wychodzimy. – Klepnął mnie w kolano, a ja posłusznie opuściłam pojazd.
- Dokąd idziemy? – zapytałam, gdy ruszyliśmy w stronę ścieżki, która prowadziła w otaczające nas góry.
- Na koniec świata. – Mężczyzna pociągnął mnie za dłoń, a ja prychnęłam słysząc jak beznadziejnie miga się od odpowiedzi. Byłam niewyspana i obolała po długiej jeździe autem, a Justin nie zamierzał mi nawet powiedzieć dokąd idziemy. Szłam za mężczyzną obrażona, nie orientując się nawet, że wchodzę coraz wyżej w góry. Po dobrej godzinie marszu Justin gwałtownie zatrzymał się, a ja niemal wpadłam w jego plecy. Zachichotał, a ja zamarłam patrząc na widok przede mną. Słońce wzeszło jakieś dwie godziny temu i idealnie oświetlało całą dolinę. Stałam nad wielką przepaścią, a wokół mnie były same lasy. Zieleń otaczała mnie z każdej możliwej strony, a wilgotne, chłodne powietrze sprawiało, że czułam się niezwykle świeżo.
- To jest… - Spojrzałam na Justina, który uśmiechał się szeroko. Objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
- Witamy na Końcu Świata – wymruczał, a ja zaśmiałam się ze swojej głupoty. Wielka tablica informacyjna za nami wyraźnie mówiła, że to miejsce nosi nazwę Koniec Świata. – Podoba ci się? – Spojrzał na mnie pytająco.
- Tutaj jest cudownie – westchnęłam zbliżając się na skraj punktu widokowego. Byliśmy jedynymi osobami tutaj o tak wczesnej porze. Zrozumiałam dlaczego Justin nalegał, żeby przyjechać wcześniej. Zaczęły wznosić się mgły, które najpóźniej za godzinę spowiją całą dolinę i tylko o wczesnej godzinie można podziwiać widoki na dole. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się świeżym powietrzem, które orzeźwiło mój umysł. Moje włosy rozwiewał wiatr, który nie chciał odpuścić nawet na moment. Odetchnęłam zadowolona, kiedy ramiona szatyna oplotły moją talię, a ja oparłam się o jego klatkę piersiową. – Dziękuję. – Odwróciłam się do niego i objęłam dłońmi jego szyję. Przyciągnęłam go do siebie i złączyłam nasze usta. – Przepraszam, że byłam taka nieznośna. – Zaśmiał się na moje słowa. – Kocham cię – powiedziałam cicho, jakby bojąc się, że ktoś nas może usłyszeć. Zamknęłam oczy, wtulając twarz w klatkę piersiową Justina i wsłuchując się w odgłosy szumiących drzew przemieszanych z biciem jego serca.
- Adeline – wymruczał do mojego ucha. Spojrzałam na niego pytająco. – Jesteś dla mnie cholernie ważna, wiesz? I ja… - Zatrzymał się na chwilę, a ja ściągnęłam brwi. Oblizał nerwowo usta i rozejrzał się dookoła jakby szukając odpowiedzi.
- Coś się stało? – zapytałam. Justin wziął kilka oddechów i wyciągnął z kieszeni małe, czerwone pudełeczko, które otworzył, klękając jednocześnie na jedno kolano.

- Adeline, zostaniesz moją żoną? 

2 komentarze:

  1. To trzecie opowiadanie twojego autorstwa które czytam i jest tak samo niesamowite jak każde. Teraz z niecierpliwością będę czekać na kolejny rozdział. Nie mogę się doczekać

    Zapraszam do siebie
    forgivemefatherff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę się doczekać następnego :)
    Mega trzymasz w napięciu...

    OdpowiedzUsuń