Kolejny raz przewracałam się z boku
na bok, nie mogąc zasnąć. Każda komórka w moim ciele płakała i sama nie
wiedziałam dlaczego. Odtwarzałam w głowie zdarzenia sprzed ponad dwunastu
godzin i nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Serce przyspieszało za każdym
razem, gdy przypominałam sobie słowa szatyna, a oczy zachodziły łzami. Nie
wiedziałam dlaczego płaczę, sama tego chciałam, to była moja decyzja i wydawała
mi się jedyną słuszną.
Dreptałam po kuchni w jedną i w drugą
stronę, starając się uspokoić natłok myśli. Nalałam do szklanki mleka i wypiłam
jednym tchem. Spojrzałam na widok za oknem, myśląc o tym jak teraz będzie
wyglądać moje życie.
„-Adeline,
zostaniesz moją żoną?
Wstrzymałam
oddech przerażona jego słowami. Łzy płynęły mi po policzkach i nie potrafiłam
ich zatrzymać. Usta szatyna ułożyły się w „o” i szybko poderwał się z kolan gdy
zobaczył moje przerażenie.
-
Kochanie, hej, nie musisz nic mówić. – Objął mnie mocno, kiedy płakałam w jego
ramię. Nie potrafiłam się uspokoić, co chwila czkałam od nadmiaru łez i emocji.
Wszystkie moje obawy spełniły się właśnie w tej chwili. Byłam na skraju
wariactwa, czułam jak każda komórka wewnątrz mnie podzieliła się na dwie części
i każda z nich krzyczy coś innego. – Spójrz na mnie. – Objął moją twarz i
niemal zmusił mnie, żebym podniosła wzrok. – Wszystko jest w porządku –
powiedział dosadnie, ale widziałam zawód w jego twarzy. Moje serce niemal pękło,
widząc, że te cudowne mleczne oczy były przeszklone. – Chcesz wracać? –
Pokiwałam delikatnie głową, wycierając nos w rękaw bluzy. Justin zarzucił
plecak na plecy i mocno chwycił moją dłoń. Szedł sprężystym krokiem, a ja
niemal biegłam, żeby dorównać mu tempa. Gdy w końcu dotarliśmy na parking,
szatyn otworzył mi drzwi auta i poczekał aż zajmę miejsce pasażera. Pochylił
się i delikatnie pocałował mnie w skroń. – Kocham cię, wiesz? – Nie
odpowiedziałam nic, tylko mocno zagryzłam wargi, czekając aż zamknie drzwi. Gdy
w końcu je zatrzasnął, usłyszałam jak siarczyście przeklina pod nosem gdy
okrążał auto. Nim wsiadł, wziął kilka uspokajających oddechów. – Wszystko w
porządku?
Nic
nie jest w porządku.
Ja
nie jestem w porządku.
Nie
odpowiedziałam, tylko pokiwałam głową. Całą drogę jechaliśmy w milczeniu.
Unikałam kontaktu z Justinem, mając nadzieję, że w moich myślach pojawi się
jasna odpowiedź, ale nic takiego nie nadeszło. Jedynie mój żołądek zaczął się
niemiłosiernie kurczyć, gdy zaparkowaliśmy pod domkiem. Chwyciłam klucze do
drzwi, które leżały na desce rozdzielczej i jak najszybciej pobiegłam do
środka, starając się powstrzymać falę wymiotów. Wpadłam do łazienki zwracając
zawartość żołądka. Targały mną kolejne spazmy, gdy poczułam jak Justin odgarnia
moje opadające włosy i gładzi mnie po plecach. Od zawsze reagowałam na
gwałtowny stres nudnościami, jednak nigdy nie skończyło się to wymiotami.
Bo
nigdy stres nie szedł w parze z wyrzutami sumienia.
Gdy
od dobrych kilku minut mogłam spokojnie oddychać, Justin podał mi szklankę wody
i pomógł wstać. Unikałam jego wzroku, gdy szczotkowałam zęby, aż w końcu
westchnął zrezygnowany i opuścił łazienkę. Poszłam do sypialni, gdzie założyłam
jego koszulkę i położyłam się w łóżku, przytulając do poduszki.
-
Wypij to, będzie ci lepiej. – Postawił przede mną parujące zioła. Ściągnęłam
brwi, przyglądając się żółtawej cieczy. – To rumianek – wyjaśnił, siadając na
brzegu łóżka. – Spróbuj zasnąć, jesteś zmęczona.
-
Justin, ja…
-
Porozmawiamy o tym wieczorem. – Uciął temat. Zagryzłam wargi, przyglądając się
mu jeszcze przez kilka chwil. W końcu, gdy ponaglił mnie ruchem ręki, wolnymi
łykami zaczęłam pić herbatę, która złagodziła dolegliwości żołądka. Wtuliłam
twarz w miękką bawełnę i chwyciłam dłoń szatyna, gdy chciał odejść.
-
Zostaniesz ze mną? – Spojrzał na mnie zaskoczony i chwilę zajęło mu, żeby
przyswoić sobie moją prośbę. Usiadł obok mnie, całując wierzch dłoni. Siedział
przy mnie, gładząc mnie po policzku, aż nie zasnęłam.
Obudziłam
się, gdy słońce chowało się za horyzontem. Justin stał oparty o barierkę i
palił papierosa, który po chwili wyrzucił przed siebie, odpalając zaraz kolejnego.
Przyglądałam się mu aż nie skończył palić i schował głowę między ramionami.
Kochałam go jak nic innego na tym świecie, ale czy mogłam mu powiedzieć o moim
sekrecie? Jestem pewna, że zacząłby patrzeć na mnie inaczej niż do tej pory,
jeżeli w ogóle chciałby na mnie patrzeć.
Justin
nie mógł poznać prawdy, dla naszego dobra. Tylko jego niewiedza, sprawi, że
nasza przyszłość będzie szczęśliwa.
Rozejrzałam
się dookoła za czerwonym pudełeczkiem. Tak jak się spodziewałam, Justin nie
schował go, tylko zostawił na wierzchu. Podeszłam do komody i chwyciłam
niewielki przedmiot. Wyszłam na taras, chowając czerwony przedmiot na plecami.
Skrzywiłam się, gdy chłodny wiatr owiał moją skórę. Justin odwrócił się,
słysząc trzask zamykanych drzwi.
-
Adeline? Myślałem, że śpisz. – Ściągnął brwi, prostując się. Podeszłam do
niego, stanęłam naprzeciwko i wyciągnęłam przed siebie dłoń z czerwonym
pudełeczkiem. Szatyn zerkał raz na mnie, raz na przedmiot w mojej ręce,
kompletnie nie wiedząc co zamierzam zrobić.
-
Chcę zostać twoją żoną – powiedziałam, a twarz szatyna przyozdobił szeroki
uśmiech. Chwycił mnie w ramiona i pocałował z taką czułością, że moje nogi
prawie odmówiły posłuszeństwa.
-
Cholera – wychrypiał, opierając nasze czoła o siebie. Nadal miałam zamknięte
oczy, starając się uspokoić natłok myśli. – Adeline, myślałem, że się nie
zgodzisz. – Objął dłońmi moje policzki i znowu mnie pocałował. – Pierścionek. –
Zganił sam siebie, a ja zaśmiałam się nerwowo gdy chwycił ode mnie pudełeczko i
wyciągnął z niego pierścionek zaręczynowy. Chwycił moją lewą dłoń i wsunął na
serdeczny palec, dowód tego, że należę do niego. Jedną ręką objął mnie w talii,
a drugą położył moją dłoń z pierścionkiem w okolicy serca. Uśmiechnęłam się gdy
poczułam jak szybko i mocno bije. – Nigdy w życiu nie byłem tak cholernie
szczęśliwy.
-
Ja też.”
Nie kłamałam. Jestem szczęśliwa,
zaręczyłam się z mężczyzną, którego kocham, ale nie wiedziałam czy moje
tajemnice są wobec niego fair.
Postanowiłaś.
Mam czas do ślubu. Przecież zawsze do
tej pory mogę zmienić zdanie.
Przyglądałam się pierścionkowi na
serdecznym palcu. Był cudowny. Niebieski szafir oprawiony brylantami, a całość
wtopiona była w białe złoto. Zamknęłam oczy starając się zapomnieć o
nachodzącej mnie przeszłości.
- Adeline? – Światło w kuchni
rozbłysło, a w wejściu stał zaspany Justin. – Co się dzieje? – Podszedł do
mnie, a ja od razu poczułam się lepiej będąc tak blisko niego. Uśmiechnęłam się
i pogładziłam go po policzku, przyglądając się mu dokładnie.
- Nic takiego. – Uśmiechnęłam się. –
Chyba to nadmiar wrażeń wczorajszego dnia – westchnęłam.
- Nawet nie wiesz jak cholernie nie
chcę wracać do Nowego Jorku – jęknął. – Chciałbym tutaj zostać z tobą już na
zawsze, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później nie
wytrzymałbym bez firmy – zaśmiał się nerwowo. Doskonale go rozumiałam, też
muszę mieć jakieś zajęcie w życiu, żeby nie zwariować.
- Czasami musimy sobie robić takie
wakacje – uśmiechnęłam się.
- Kolejne wakacje to nasz miesiąc
miodowy. – Zagryzłam wargi na jego słowa. Wszystko zaczynało do mnie docierać.
Kiedy wrócimy do Nowego Jorku pewnie zaczniemy planować przyjęcie zaręczynowe,
a później ślub i wesele. – Adel. – Trącił nasze nosy. – Jesteś nieobecna –
mruknął.
- Uświadomiłam sobie ile rzeczy
musimy zaplanować – zaśmiałam się. Justin pocałował mnie krótko w usta i
odgarnął włosy, które opadły mu na czoło. Zaśmiałam się gdy jeden kosmyk nie
dał się ujarzmić i ciągle wpadał mu do oczu. Jęknął, kiedy stając na palcach
otarłam się o jego krocze. Zamruczałam przeciągle i ponownie zbliżyłam się do
jego męskości, drażniąc ją, odgarniając jego włosy. Chwycił za moje biodra,
unieruchamiając je. – Dzisiaj jest ostatni dzień – wyszeptałam do ucha szatyna,
a ten uśmiechnął się i wpił w moje usta łapiąc aluzję. Okres skończył mi się
już wczoraj wieczorem, więc bez problemu mogłam oddać się Justinowi. Jęknęłam
przeciągle, gdy posadził mnie na blacie w kuchni i przycisnął swoje krocze do
mojego. Oplotłam go nogami, wodząc dłońmi po odsłoniętej klatce piersiowej.
Szatyn szybko ściągnął ze mnie koszulkę, pozostawiając mnie w samych majtkach.
Chwycił mnie na ręce i zaniósł do sypialni, gdzie zaczął całować moją szyję
zaczynając tuż obok ucha. Swoimi pocałunkami sprawiał, że wiłam się pod nim,
jęcząc jego imię i prosząc o więcej. Rolował moje sutki, sprawiając mi
przyjemny ból.
- Jesteś już tylko moja – wychrypiał
do mojego ucha, kiedy zerwał ze mnie majtki. Przerzucił mnie na brzuch i zaczął
całować mój kark i ramiona, przygryzając skórę. Zaczęłam mruczeć jak kotka, gdy
całował mój kark i zaczął schodzić w dół kręgosłupa. Pisnęłam zaskoczona,
czując mocnego klapsa na pośladku, a później jego penisa, starającego się
odnaleźć wejście do mojego wnętrza. Krzyknęłam, gdy Justin wsunął się we mnie
bez ostrzeżenia, a ja nadal leżałam na płasko. Jedynie co mogłam zrobić to
wypychać biodra do góry co tylko zachęciło szatyna do szybszego poruszania się
we mnie. Jedną dłonią unieruchomił moje ręce, a drugą przyciskał mnie do
materaca, nie pozwalając unieść bioder. Doszedł przede mną, jednak szybko
przerzucił mnie na plecy i ponownie jego męskość wsunęła się we mnie, powodując
przyjemne uczucie rozpierania. Kciukiem masował moją łechtaczkę, poruszając się
leniwie. Całował moją szyję i żuchwę, kiedy ja drżałam z rozkoszy. – Adeline –
zamruczał w moją szyję, powodując, że to miejsce owiał przyjemny chłód
spowodowany jego oddechem – jesteś piękna. – Przeniósł pocałunki na moje
piersi. – Cholera – zajęczał, gdy przesunęłam biodra. Chwycił mnie mocno, a
jego ruchy stały się bardziej intensywne i o wiele szybsze. Nasze oddechy
mieszały się ze sobą, gdy pochylił się i złączył nasze usta w pocałunku gdy
razem osiągnęliśmy spełnienie. Położył się obok mnie, obejmując moje nadal
drżące ciało. Całował mnie delikatnie aż do momentu, gdy moje mięśnie przestały
drgać. – Jesteś idealna. – Objął moją twarz, a ja uniosłam zmęczone powieki,
przyglądając się mu. – Zmęczona? – Uśmiechnął się i sugestywnie poruszał
brwiami.
- Chyba wystarczy mi siły na jeszcze
jedną rundę. – Nie zdążyłam się uśmiechnąć, bo Justin natychmiast przywarł
swoimi ustami do moich.
***
- Musimy wylecieć dzisiaj wieczorem.
– Justin wszedł niezadowolony do kuchni po długiej rozmowie przez telefon. –
Jutro rano mam mieć spotkanie z zarządem, a na weekend za tydzień wylecę do
Azji – westchnął. Podeszłam do mężczyzny i wtuliłam się w jego bok.
- Chodźmy ostatni raz na plażę. –
Splotłam nasze dłonie i pociągnęłam szatyna w stronę wyjścia z domku.
Niechętnie wyszedł na zewnątrz, zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Przecież tam teraz jest masa ludzi.
– Zaczął marudzić. Nie zważając na jego sprzeciwy, maszerowałam w stronę plaży.
Od razu ściągnęłam japonki rozkoszując się ciepłym piaskiem pod stopami.
Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu gdy wbiegłam po kolana do wody, a on stał na
brzegu. – Adeline, naprawdę nie chcę tam wchodzić – wyburczał. Wzruszyłam
ramionami i zaczęłam iść coraz dalej w morze. – Co ty robisz? – Zaśmiałam się
słysząc jego zdezorientowany ton głosu. Miałam
na sobie cienką, białą sukienkę, koronkowy biustonosz i figi, więc
gdybym zmoczyła się cała, wszyscy dookoła mogliby podziwiać moją prześwitującą spod
sukienki bieliznę.
- Powstrzymaj mnie! – odkrzyknęłam,
gdy moja sukienka zaczęła zbliżać się niebezpiecznie blisko wody. Tak jak się
spodziewałam, od razu ramiona Justina uniosły mnie do góry. Zapiszczałam gdy
przeniósł mnie bliżej brzegu. – No już, nie obrażaj się. – Starałam się
powstrzymać śmiech, widząc naburmuszonego Justina. Stał z zaplecionymi rękoma
na klatce piersiowej, ale przez okulary nie mogłam dostrzec wzroku, który
zapewnie wywiercał mi dziurę w twarzy. Westchnęłam i objęłam szyję szatyna,
cmokając go w usta. – Wiedziałam, że nie pozwolisz mi wejść do wody. – Potarłam
nasze nosy, kiedy dłonie mężczyzny spoczęły na mojej talii. – Nie bądź taki
sztywny. – Przygryzłam wargę, czekając na jego reakcję.
- Przez ciebie mam mokre spodnie –
mruknął spoglądając w dół, podążyłam za jego wzrokiem. Spodnie od połowy ud
były przemoczone i przykleiły się do nóg Justina. – I połowa plaży nam się
przygląda.
- Chodźmy na spacer, a w domu ci to
wynagrodzę – powiedziałam na ucho szatyna, a ten poruszył się niespokojnie.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, ruszyliśmy wzdłuż brzegu brodząc w wodzie.
Wyciągnęłam twarz w stronę słońca starając się złapać ostatnie promienie
słoneczne.
- Po powrocie będziemy musieli zająć
się przyjęciem zaręczynowym. – Justin zaczął niepewnie, gdy usiedliśmy na
jednej z ławek pod ogromnym drzewem. Po jego tonie głosu wyraźnie mogłam
wyczuć, że bał się poruszać ze mną ten temat. Oparłam głowę o jego ramię,
przyglądając się morskiemu krajobrazowi, chcąc jednocześnie pokazać mu, że nie
mam nic przeciwko tej całej szopce, którą niedługo będziemy musieli odstawić.
Milczeliśmy przez kilka długich chwil, aż w końcu cisza zaczęła robić się
krępująca. Nie chciałam, żeby szatyn pomyślał sobie, że odkładam temat na
później.
- Kiedy pomyślę o tej zgrai osób,
której nawet nie będę znać, to mam ciarki na plecach – jęknęłam, a szatyn
zachichotał. Objął mnie ramieniem i pocałował w skroń.
- Gdyby ludzie się dowiedzieli, że
wzięliśmy potajemny ślub to usmażyliby mnie na stosie.
- Wiem – westchnęłam. – Po prostu
chcę to przeżyć – mruknęłam, chowając twarz w koszuli mężczyzny. – Co myślisz o
kwietniu?
- Dlaczego kwiecień? – Ściągnął brwi.
Wzruszyłam ramionami, sama nie znając konkretnej odpowiedzi.
- Pozostały nam jakieś dwa miesiące,
więc moglibyśmy zaplanować przyjęcie zaręczynowe na spokojnie.
- A ślub? – Poruszyłam się
niespokojnie na pytanie Justina. Szatyn spiął się, czując moją nagłą zmianę
nastroju.
- Początek lipca? – Rzuciłam pierwszą
myśl, która przyszła mi do głowy.
- Ustalimy wszystko w Nowym Jorku. –
Justin skończył temat i wstał z ławki, podając mi dłoń. – A teraz wracajmy do
domku bo chyba mi coś obiecałaś.
Justin’s POV
Westchnąłem niezadowolony gdy w
niedzielny poranek mój samolot wylądował na lotnisku w Nowym Jorku. Razem z
Adeline wysiedliśmy z kabiny i skierowaliśmy się do auta z którego wysiadł
Jacob. Mimowolnie uśmiechnąłem się widząc mężczyznę.
- Cześć Jacob. – Adeline powiedziała
wesoło. Wyraźnie polubili się z Jacobem bo mężczyzna przywitał ją uśmiechem.
- Jak minęły państwu wakacje? –
spytał nim otworzył drzwi.
- Cudownie. – Blondyna klasnęła w
ręce, a ja mimowolnie spojrzałem na jej pierścionek na serdecznym palcu, przez
co na moją twarz wkradł się uśmiech. Jacob wyłapał mój wzrok i spojrzał
zaskoczony na palec blondyny, który zdobił pierścionek. Uśmiechnął się pod nosem,
otwierając drzwi auta.
Byliśmy pod apartamentowcem po
niespełna dwudziestu minutach. Adeline od razu po przekroczeniu progu opadła na
kanapę, przeciągle ziewając. Ja skierowałem się do kuchni przygotować dla
siebie kawę. Stojąc obok ekspresu i czekając, aż niewielka filiżanka napełni
się czarnym płynem, poczułem jak Adeline przytula się do moich pleców.
- Za ile masz spotkanie? – Stanęła
naprzeciwko mnie, opierając dłonie na mojej klatce piersiowej. Spojrzałem na
zegarek, który wskazywał kilka minut po siódmej rano.
- O dziesiątej się zaczyna –
westchnąłem, przecierając zmęczone oczy. Podróż cholernie mnie zmęczyła do tego
różnica jedenastu godzin.
- Musisz tam iść? Jesteś zmęczony. –
Położyła dłonie na moich policzkach, przyglądając się mi z troską.
- Nie mam wyjścia, nie było mnie tam
od dwóch tygodni, a to musi być coś poważnego skoro zwołują wszystkich w
niedzielę. Postaram się wrócić jak najszybciej. – Cmoknąłem blondynę w czoło,
przez co zachichotała. – Wezmę prysznic, a ty idź się zdrzemnąć. – Klepnąłem ją
w tyłek na co pisnęła, ale wyjątkowo mnie posłuchała. Patrzyłem na moją kobietę
i nadal nie mogłem uwierzyć w to, że nosi na serdecznym palcu pierścionek
zaręczynowy, który jej podarowałem.
„-Adeline, zostaniesz moją żoną? – Trzymałem w dłoni to cholerne
pudełeczko, a moje serce prawie stanęło gdy zobaczyłem przerażenie na twarzy
Adeline. Nie tego się spodziewałem. Nim zdążyłem poskładać wszystkie myśli do
kupy, blondyna rozpłakała się na dobre. - Kochanie, hej, nie musisz nic mówić.
– Starałem się ją uspokoić, ale sam byłem w totalnej rozsypce. Kobieta którą
kocham ponad wszystko i której przed chwilą się oświadczyłem, popadła w rozpacz
po moim pytaniu. No lepiej być kurwa nie mogło. – Spójrz na mnie. – Zmusiłem
ją, żeby na mnie spojrzała. – Wszystko jest w porządku – powiedziałem dosadnie,
ale czułem, że w środku się rozpadam. – Chcesz wracać? – Pokiwała delikatnie
głową, wycierając nos w rękaw bluzy. Szedłem w dół szlaku cały czas trzymając
ją mocno za rękę. Otworzyłem drzwi do auta i pocałowałem ją w skroń gdy zajęła
miejsce. – Kocham cię, wiesz? – Nie odpowiedziała. Okrążyłem auto klnąc pod
nosem. Co zrobiłem źle? Dlaczego Adeline zareagowała w taki sposób? – Wszystko
w porządku? – zapytałem gdy zająłem miejsce kierowcy. Znowu nie odpowiedziała,
tylko pokiwała głową. Nie pamiętam nawet drogi powrotnej do domu. Starałem się
zapanować nad drżeniem rąk z nadmiaru emocji. Gdy zaparkowałem pod domkiem,
Adeline wybiegła z auta jak oparzona. Znalazłem ją w łazience wymiotującą do
muszli klozetowej. Odgarnąłem włosy z jej twarzy i gładziłem po plecach
cierpliwie czekając, aż jej żołądek się uspokoi. Przeklinałem siebie w duchu,
że oświadczyłem się jej właśnie dzisiaj. Kilka dni po tym, kiedy do siebie
wróciliśmy.
Patrzyłem
na jej zmarnowane ciało i miałem ochotę uderzyć sam siebie. Wymioty ustąpiły,
ale nadal ciężko oddychała. Nalałem wody do szklanki i podałem ją Adeline.
Starałem się z nią nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy, chciałem wiedzieć, że
wszystko jest dobrze, że nie odejdzie. Zrezygnowany wyszedłem z łazienki.
Przetarłem zmęczoną twarz i ruszyłem do kuchni. W szafce były wszelkie rodzaje
ziół i herbat. Zaparzyłem rumianek, przywołując do siebie wspomnienia związane
z mamą.
Akurat
w takim momencie.
- Wypij to, będzie ci lepiej. – Postawiłem kubek
na toaletce. Adeline miała na sobie moją koszulkę, przyglądałem się jej uważnie
starając się wyłapać każdą emocję. – To rumianek – wyjaśniłem i usiadłem na
brzegu łóżka. Wtedy w końcu na mnie spojrzała, a ja automatycznie się
uśmiechnąłem. Była przestraszona, widziałem to, jednak mimo wszystko nadal
tutaj była. – Spróbuj zasnąć, jesteś zmęczona – mruknąłem, widząc jak walczy z
zamykającymi się powiekami.
-
Justin, ja…
-
Porozmawiamy o tym wieczorem. – Nie chciałem na razie poruszać tego tematu.
Nie
chcę wiedzieć co chce mi powiedzieć.
Chciałem
jeszcze przez kolejne godziny oszukiwać sam siebie, że nie wszystko jest
stracone, że Adeline w końcu powie „tak”.
-
Zostaniesz ze mną? – spytała, kiedy już wstałem. Trzymała mnie za rękę, a ja
byłem cholernie zaskoczony jej propozycją . Nie tego się spodziewałem. Niemal z
namaszczeniem pocałowałem jej dłoń i gładziłem po policzku, czekając aż zaśnie.
Gdy jej oddech stał się równomierny, wyszedłem z sypialni wyciągając z walizki
paczkę fajek.
A
jednak się przydały.
Sam
nie wiem ile wypaliłem. Nikotyna w jakiś magiczny sposób trzymała moje nerwy na
wodzy, jednak gdy tylko kończyłem papierosa, moje dłonie znowu zaczynały się
trząść z nerwów. Czy coś zrobiłem źle? Dlaczego do kurwy nędzy nie
odpowiedziała. Zostawiła mnie w czyśćcu, skąd nie wiem gdzie trafię.
Przywoływałem każde możliwe wspomnienie, które było z nią związane, chciałem
żeby była moja, nikogo więcej. Widząc ją w moim mieszkaniu, tamtego wieczoru,
myślałem, że mam omamy. Miałem ochotę zacząć się histeryczne śmiać i kazać
zawieźć się Jacobowi do psychiatryka. Teraz moje zdrowie psychiczne jest
dokładnie w takim samym stanie.
Jęknąłem
zrezygnowany, czując, że na dworze robi się coraz chłodniej, a moment naszej
rozmowy zbliża się nieubłagalnie. Odwróciłem się, słysząc trzask drzwi.
-
Adeline? Myślałem, że śpisz. – Stała przede mną w samej koszulce, mogłem
zauważyć jak gęsia skórka zaczyna pokrywać jej skórę. Przyglądała się mi przez
kilka dłuższych chwil, a później zrobiła coś czego nigdy w życiu bym się nie
spodziewał. Wyciągnęła przed siebie dłoń z czerwonym pudełeczkiem w którym
znajdował się pierścionek zaręczynowy. Byłem zdezorientowany, czekałem aż coś
powie, a ona jedynie nerwowo przygryzała wnętrze policzka.
-
Chcę zostać twoją żoną.
Znacie
to uczucie, kiedy z waszego serca ktoś zrzuca wielki głaz, a wy czujecie się
tak lekko jakbyście byli piórkiem? Właśnie tak się czułem. Tak się czułem,
kiedy trzymałem moją kobietę w ramionach i całowałem jej usta, wiedząc, że już
niedługo będzie tylko moja.
Pierścionek!
-
Cholera – powiedziałem zachrypniętym od emocji głosem. Wszystko wewnątrz mnie
niemal buzowało. – Adeline, myślałem, że się nie zgodzisz. – Objąłem jej
policzki, cmokając ją szybko. – Pierścionek. – Zganiłem sam siebie, bo to
przecież był powód dla którego przestałem ją całować. Wsunąłem zabytkową
biżuterię na jej serdeczny palec. Przyciągnąłem kobietę do siebie, kładąc jej
dłoń na mojej klatce piersiowej. Uśmiechnęła się, czując szybkie bicie mojego
serca. – Nigdy w życiu nie byłem tak cholernie szczęśliwy.
-
Ja też.
Ona
nadaje sens temu wszystkiemu. Dzięki niej jestem tu i teraz.”
***
Jak zwykle wyszedłem wkurwiony ze
spotkania z zarządem. Zwołali naradę w niedzielę, dokładnie szesnaście godzin
przed kolejnym dniem pracy, kiedy mogli wszystko przesłać mi drogą
elektroniczną.
- Kawę, czarną – rzuciłem do mojej
sekretarki, która siedziała za swoim biurkiem. – Proszę – dodałem, starając się
zachować jakieś ostatnie pozory miłego człowieka. Ale jak miałem się zachowywać,
kiedy ci postawili całą firmę na nogi tak naprawdę po nic.
Rzuciłem niedbale marynarkę na kanapę
i czekałem na Ryana, który miał się za chwilę tutaj pojawić. Miał dostarczyć
kilka dokumentów i po prostu chciałem z nim pogadać. W zamiarze zaznania chwili
relaksu, wyciągnąłem nogi na stolik do kawy i zamknąłem oczy, przeklinając w
duchu strefy czasowe. Nie usłyszałem nawet pukania do drzwi, kiedy Mercedes przyniosła
moją kawę. Jęknąłem zadowolony gdy gorzka ciecz rozpłynęła się po moim języku.
- Wyglądasz jak gówno. – Kolejna osoba
zaskoczyła mnie swoim pojawieniem się w gabinecie.
- Dzięki – mruknąłem, zerkając na
blondyna, który siedział na moim biurku. – Ty za to wyglądasz fenomenalnie. –
Zaśmiał się i zmienił swoją pozycję, siadając obok mnie. – Jak Emma?
- Mam ochotę ją sprzedać – zaśmiał się,
a ja mu zawtórowałem. – Czasami mam wrażenie, że to już nawet nie hormony, po
prostu wykorzystuje to, że jest w ciąży – westchnął. – Ale jutro idziemy do
lekarza i pewnie znowu poryczę się jak idiota gdy usłyszę bicie serca dziecka. –
Nastała dłuższa chwila ciszy podczas której każdy z nas walczył w głowie ze
swoimi myślami. – Jak się wam udała podróż?
- Ciekawie – powiedziałem jednocześnie
przeciągając się. – Oświadczyłem się jej. – Ryan spojrzał na mnie zszokowany, a
ja uśmiechnąłem się, widząc minę przyjaciela.
- Zgodziła się? – Nie odpowiedziałem,
tylko pokiwałem głową. – Wiedziałem! – Objął mnie po bratersku, klepiąc po
plecach. Cholera, to niesamowite uczucie móc pochwalić się zaręczynami z
Adeline.
- Przepraszam – usłyszałem zza pleców
zmieszany głos sekretarki. – Na pana poczcie znajduje się ważna wiadomość. –
Dałem jej znać żeby wyszła, a ja razem z Ryanem podszedłem do laptopa.
Odnalazłem wiadomość i niemal ogarnęła mnie furia czytając jej treść.
- Przejebane. – Spojrzałem na Ryana,
który pocierał podbródek. – Nie pojawił się w pracy od tygodnia, a teraz złożył
wypowiedzenie. Urządził cię. – Niemal rwałem włosy z głowy. W Chicago właśnie
rozpocząłem kilka projektów z działem marketingu, a odejście dyrektora niemal
krzyczało niepowodzeniem i kilkoma milionami wyrzuconymi w błoto.
- Zajebiście – warknąłem. – No kurwa
lepszej niespodzianki nie mogłem dostać od Olafa.
Rozdział super! Mam nadzieję, że Adeline szybko powie prawdę Justinowi... no a następny rozdział zapowiada się ciekawie :) Już nie mogę się doczekać!!!!!
OdpowiedzUsuń