niedziela, 5 marca 2017

32. Odejście.

Kolejny raz przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Każda komórka w moim ciele płakała i sama nie wiedziałam dlaczego. Odtwarzałam w głowie zdarzenia sprzed ponad dwunastu godzin i nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Serce przyspieszało za każdym razem, gdy przypominałam sobie słowa szatyna, a oczy zachodziły łzami. Nie wiedziałam dlaczego płaczę, sama tego chciałam, to była moja decyzja i wydawała mi się jedyną słuszną.
Dreptałam po kuchni w jedną i w drugą stronę, starając się uspokoić natłok myśli. Nalałam do szklanki mleka i wypiłam jednym tchem. Spojrzałam na widok za oknem, myśląc o tym jak teraz będzie wyglądać moje życie.
„-Adeline, zostaniesz moją żoną?
Wstrzymałam oddech przerażona jego słowami. Łzy płynęły mi po policzkach i nie potrafiłam ich zatrzymać. Usta szatyna ułożyły się w „o” i szybko poderwał się z kolan gdy zobaczył moje przerażenie.
- Kochanie, hej, nie musisz nic mówić. – Objął mnie mocno, kiedy płakałam w jego ramię. Nie potrafiłam się uspokoić, co chwila czkałam od nadmiaru łez i emocji. Wszystkie moje obawy spełniły się właśnie w tej chwili. Byłam na skraju wariactwa, czułam jak każda komórka wewnątrz mnie podzieliła się na dwie części i każda z nich krzyczy coś innego. – Spójrz na mnie. – Objął moją twarz i niemal zmusił mnie, żebym podniosła wzrok. – Wszystko jest w porządku – powiedział dosadnie, ale widziałam zawód w jego twarzy. Moje serce niemal pękło, widząc, że te cudowne mleczne oczy były przeszklone. – Chcesz wracać? – Pokiwałam delikatnie głową, wycierając nos w rękaw bluzy. Justin zarzucił plecak na plecy i mocno chwycił moją dłoń. Szedł sprężystym krokiem, a ja niemal biegłam, żeby dorównać mu tempa. Gdy w końcu dotarliśmy na parking, szatyn otworzył mi drzwi auta i poczekał aż zajmę miejsce pasażera. Pochylił się i delikatnie pocałował mnie w skroń. – Kocham cię, wiesz? – Nie odpowiedziałam nic, tylko mocno zagryzłam wargi, czekając aż zamknie drzwi. Gdy w końcu je zatrzasnął, usłyszałam jak siarczyście przeklina pod nosem gdy okrążał auto. Nim wsiadł, wziął kilka uspokajających oddechów. – Wszystko w porządku?
Nic nie jest w porządku.
Ja nie jestem w porządku.
Nie odpowiedziałam, tylko pokiwałam głową. Całą drogę jechaliśmy w milczeniu. Unikałam kontaktu z Justinem, mając nadzieję, że w moich myślach pojawi się jasna odpowiedź, ale nic takiego nie nadeszło. Jedynie mój żołądek zaczął się niemiłosiernie kurczyć, gdy zaparkowaliśmy pod domkiem. Chwyciłam klucze do drzwi, które leżały na desce rozdzielczej i jak najszybciej pobiegłam do środka, starając się powstrzymać falę wymiotów. Wpadłam do łazienki zwracając zawartość żołądka. Targały mną kolejne spazmy, gdy poczułam jak Justin odgarnia moje opadające włosy i gładzi mnie po plecach. Od zawsze reagowałam na gwałtowny stres nudnościami, jednak nigdy nie skończyło się to wymiotami.
Bo nigdy stres nie szedł w parze z wyrzutami sumienia.
Gdy od dobrych kilku minut mogłam spokojnie oddychać, Justin podał mi szklankę wody i pomógł wstać. Unikałam jego wzroku, gdy szczotkowałam zęby, aż w końcu westchnął zrezygnowany i opuścił łazienkę. Poszłam do sypialni, gdzie założyłam jego koszulkę i położyłam się w łóżku, przytulając do poduszki.
- Wypij to, będzie ci lepiej. – Postawił przede mną parujące zioła. Ściągnęłam brwi, przyglądając się żółtawej cieczy. – To rumianek – wyjaśnił, siadając na brzegu łóżka. – Spróbuj zasnąć, jesteś zmęczona.
- Justin, ja…
- Porozmawiamy o tym wieczorem. – Uciął temat. Zagryzłam wargi, przyglądając się mu jeszcze przez kilka chwil. W końcu, gdy ponaglił mnie ruchem ręki, wolnymi łykami zaczęłam pić herbatę, która złagodziła dolegliwości żołądka. Wtuliłam twarz w miękką bawełnę i chwyciłam dłoń szatyna, gdy chciał odejść.
- Zostaniesz ze mną? – Spojrzał na mnie zaskoczony i chwilę zajęło mu, żeby przyswoić sobie moją prośbę. Usiadł obok mnie, całując wierzch dłoni. Siedział przy mnie, gładząc mnie po policzku, aż nie zasnęłam.
Obudziłam się, gdy słońce chowało się za horyzontem. Justin stał oparty o barierkę i palił papierosa, który po chwili wyrzucił przed siebie, odpalając zaraz kolejnego. Przyglądałam się mu aż nie skończył palić i schował głowę między ramionami. Kochałam go jak nic innego na tym świecie, ale czy mogłam mu powiedzieć o moim sekrecie? Jestem pewna, że zacząłby patrzeć na mnie inaczej niż do tej pory, jeżeli w ogóle chciałby na mnie patrzeć.
Justin nie mógł poznać prawdy, dla naszego dobra. Tylko jego niewiedza, sprawi, że nasza przyszłość będzie szczęśliwa.
Rozejrzałam się dookoła za czerwonym pudełeczkiem. Tak jak się spodziewałam, Justin nie schował go, tylko zostawił na wierzchu. Podeszłam do komody i chwyciłam niewielki przedmiot. Wyszłam na taras, chowając czerwony przedmiot na plecami. Skrzywiłam się, gdy chłodny wiatr owiał moją skórę. Justin odwrócił się, słysząc trzask zamykanych drzwi.
- Adeline? Myślałem, że śpisz. – Ściągnął brwi, prostując się. Podeszłam do niego, stanęłam naprzeciwko i wyciągnęłam przed siebie dłoń z czerwonym pudełeczkiem. Szatyn zerkał raz na mnie, raz na przedmiot w mojej ręce, kompletnie nie wiedząc co zamierzam zrobić.
- Chcę zostać twoją żoną – powiedziałam, a twarz szatyna przyozdobił szeroki uśmiech. Chwycił mnie w ramiona i pocałował z taką czułością, że moje nogi prawie odmówiły posłuszeństwa.
- Cholera – wychrypiał, opierając nasze czoła o siebie. Nadal miałam zamknięte oczy, starając się uspokoić natłok myśli. – Adeline, myślałem, że się nie zgodzisz. – Objął dłońmi moje policzki i znowu mnie pocałował. – Pierścionek. – Zganił sam siebie, a ja zaśmiałam się nerwowo gdy chwycił ode mnie pudełeczko i wyciągnął z niego pierścionek zaręczynowy. Chwycił moją lewą dłoń i wsunął na serdeczny palec, dowód tego, że należę do niego. Jedną ręką objął mnie w talii, a drugą położył moją dłoń z pierścionkiem w okolicy serca. Uśmiechnęłam się gdy poczułam jak szybko i mocno bije. – Nigdy w życiu nie byłem tak cholernie szczęśliwy.
- Ja też.”
Nie kłamałam. Jestem szczęśliwa, zaręczyłam się z mężczyzną, którego kocham, ale nie wiedziałam czy moje tajemnice są wobec niego fair.
Postanowiłaś.
Mam czas do ślubu. Przecież zawsze do tej pory mogę zmienić zdanie.
Przyglądałam się pierścionkowi na serdecznym palcu. Był cudowny. Niebieski szafir oprawiony brylantami, a całość wtopiona była w białe złoto. Zamknęłam oczy starając się zapomnieć o nachodzącej mnie przeszłości.
- Adeline? – Światło w kuchni rozbłysło, a w wejściu stał zaspany Justin. – Co się dzieje? – Podszedł do mnie, a ja od razu poczułam się lepiej będąc tak blisko niego. Uśmiechnęłam się i pogładziłam go po policzku, przyglądając się mu dokładnie.
- Nic takiego. – Uśmiechnęłam się. – Chyba to nadmiar wrażeń wczorajszego dnia – westchnęłam.
- Nawet nie wiesz jak cholernie nie chcę wracać do Nowego Jorku – jęknął. – Chciałbym tutaj zostać z tobą już na zawsze, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później nie wytrzymałbym bez firmy – zaśmiał się nerwowo. Doskonale go rozumiałam, też muszę mieć jakieś zajęcie w życiu, żeby nie zwariować.
- Czasami musimy sobie robić takie wakacje – uśmiechnęłam się.
- Kolejne wakacje to nasz miesiąc miodowy. – Zagryzłam wargi na jego słowa. Wszystko zaczynało do mnie docierać. Kiedy wrócimy do Nowego Jorku pewnie zaczniemy planować przyjęcie zaręczynowe, a później ślub i wesele. – Adel. – Trącił nasze nosy. – Jesteś nieobecna – mruknął.
- Uświadomiłam sobie ile rzeczy musimy zaplanować – zaśmiałam się. Justin pocałował mnie krótko w usta i odgarnął włosy, które opadły mu na czoło. Zaśmiałam się gdy jeden kosmyk nie dał się ujarzmić i ciągle wpadał mu do oczu. Jęknął, kiedy stając na palcach otarłam się o jego krocze. Zamruczałam przeciągle i ponownie zbliżyłam się do jego męskości, drażniąc ją, odgarniając jego włosy. Chwycił za moje biodra, unieruchamiając je. – Dzisiaj jest ostatni dzień – wyszeptałam do ucha szatyna, a ten uśmiechnął się i wpił w moje usta łapiąc aluzję. Okres skończył mi się już wczoraj wieczorem, więc bez problemu mogłam oddać się Justinowi. Jęknęłam przeciągle, gdy posadził mnie na blacie w kuchni i przycisnął swoje krocze do mojego. Oplotłam go nogami, wodząc dłońmi po odsłoniętej klatce piersiowej. Szatyn szybko ściągnął ze mnie koszulkę, pozostawiając mnie w samych majtkach. Chwycił mnie na ręce i zaniósł do sypialni, gdzie zaczął całować moją szyję zaczynając tuż obok ucha. Swoimi pocałunkami sprawiał, że wiłam się pod nim, jęcząc jego imię i prosząc o więcej. Rolował moje sutki, sprawiając mi przyjemny ból.
- Jesteś już tylko moja – wychrypiał do mojego ucha, kiedy zerwał ze mnie majtki. Przerzucił mnie na brzuch i zaczął całować mój kark i ramiona, przygryzając skórę. Zaczęłam mruczeć jak kotka, gdy całował mój kark i zaczął schodzić w dół kręgosłupa. Pisnęłam zaskoczona, czując mocnego klapsa na pośladku, a później jego penisa, starającego się odnaleźć wejście do mojego wnętrza. Krzyknęłam, gdy Justin wsunął się we mnie bez ostrzeżenia, a ja nadal leżałam na płasko. Jedynie co mogłam zrobić to wypychać biodra do góry co tylko zachęciło szatyna do szybszego poruszania się we mnie. Jedną dłonią unieruchomił moje ręce, a drugą przyciskał mnie do materaca, nie pozwalając unieść bioder. Doszedł przede mną, jednak szybko przerzucił mnie na plecy i ponownie jego męskość wsunęła się we mnie, powodując przyjemne uczucie rozpierania. Kciukiem masował moją łechtaczkę, poruszając się leniwie. Całował moją szyję i żuchwę, kiedy ja drżałam z rozkoszy. – Adeline – zamruczał w moją szyję, powodując, że to miejsce owiał przyjemny chłód spowodowany jego oddechem – jesteś piękna. – Przeniósł pocałunki na moje piersi. – Cholera – zajęczał, gdy przesunęłam biodra. Chwycił mnie mocno, a jego ruchy stały się bardziej intensywne i o wiele szybsze. Nasze oddechy mieszały się ze sobą, gdy pochylił się i złączył nasze usta w pocałunku gdy razem osiągnęliśmy spełnienie. Położył się obok mnie, obejmując moje nadal drżące ciało. Całował mnie delikatnie aż do momentu, gdy moje mięśnie przestały drgać. – Jesteś idealna. – Objął moją twarz, a ja uniosłam zmęczone powieki, przyglądając się mu. – Zmęczona? – Uśmiechnął się i sugestywnie poruszał brwiami.
- Chyba wystarczy mi siły na jeszcze jedną rundę. – Nie zdążyłam się uśmiechnąć, bo Justin natychmiast przywarł swoimi ustami do moich.
***
- Musimy wylecieć dzisiaj wieczorem. – Justin wszedł niezadowolony do kuchni po długiej rozmowie przez telefon. – Jutro rano mam mieć spotkanie z zarządem, a na weekend za tydzień wylecę do Azji – westchnął. Podeszłam do mężczyzny i wtuliłam się w jego bok.
- Chodźmy ostatni raz na plażę. – Splotłam nasze dłonie i pociągnęłam szatyna w stronę wyjścia z domku. Niechętnie wyszedł na zewnątrz, zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Przecież tam teraz jest masa ludzi. – Zaczął marudzić. Nie zważając na jego sprzeciwy, maszerowałam w stronę plaży. Od razu ściągnęłam japonki rozkoszując się ciepłym piaskiem pod stopami. Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu gdy wbiegłam po kolana do wody, a on stał na brzegu. – Adeline, naprawdę nie chcę tam wchodzić – wyburczał. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam iść coraz dalej w morze. – Co ty robisz? – Zaśmiałam się słysząc jego zdezorientowany ton głosu. Miałam  na sobie cienką, białą sukienkę, koronkowy biustonosz i figi, więc gdybym zmoczyła się cała, wszyscy dookoła mogliby podziwiać moją prześwitującą spod sukienki bieliznę.
- Powstrzymaj mnie! – odkrzyknęłam, gdy moja sukienka zaczęła zbliżać się niebezpiecznie blisko wody. Tak jak się spodziewałam, od razu ramiona Justina uniosły mnie do góry. Zapiszczałam gdy przeniósł mnie bliżej brzegu. – No już, nie obrażaj się. – Starałam się powstrzymać śmiech, widząc naburmuszonego Justina. Stał z zaplecionymi rękoma na klatce piersiowej, ale przez okulary nie mogłam dostrzec wzroku, który zapewnie wywiercał mi dziurę w twarzy. Westchnęłam i objęłam szyję szatyna, cmokając go w usta. – Wiedziałam, że nie pozwolisz mi wejść do wody. – Potarłam nasze nosy, kiedy dłonie mężczyzny spoczęły na mojej talii. – Nie bądź taki sztywny. – Przygryzłam wargę, czekając na jego reakcję.
- Przez ciebie mam mokre spodnie – mruknął spoglądając w dół, podążyłam za jego wzrokiem. Spodnie od połowy ud były przemoczone i przykleiły się do nóg Justina. – I połowa plaży nam się przygląda.
- Chodźmy na spacer, a w domu ci to wynagrodzę – powiedziałam na ucho szatyna, a ten poruszył się niespokojnie. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, ruszyliśmy wzdłuż brzegu brodząc w wodzie. Wyciągnęłam twarz w stronę słońca starając się złapać ostatnie promienie słoneczne.
- Po powrocie będziemy musieli zająć się przyjęciem zaręczynowym. – Justin zaczął niepewnie, gdy usiedliśmy na jednej z ławek pod ogromnym drzewem. Po jego tonie głosu wyraźnie mogłam wyczuć, że bał się poruszać ze mną ten temat. Oparłam głowę o jego ramię, przyglądając się morskiemu krajobrazowi, chcąc jednocześnie pokazać mu, że nie mam nic przeciwko tej całej szopce, którą niedługo będziemy musieli odstawić. Milczeliśmy przez kilka długich chwil, aż w końcu cisza zaczęła robić się krępująca. Nie chciałam, żeby szatyn pomyślał sobie, że odkładam temat na później.
- Kiedy pomyślę o tej zgrai osób, której nawet nie będę znać, to mam ciarki na plecach – jęknęłam, a szatyn zachichotał. Objął mnie ramieniem i pocałował w skroń.
- Gdyby ludzie się dowiedzieli, że wzięliśmy potajemny ślub to usmażyliby mnie na stosie.
- Wiem – westchnęłam. – Po prostu chcę to przeżyć – mruknęłam, chowając twarz w koszuli mężczyzny. – Co myślisz o kwietniu?
- Dlaczego kwiecień? – Ściągnął brwi. Wzruszyłam ramionami, sama nie znając konkretnej odpowiedzi.
- Pozostały nam jakieś dwa miesiące, więc moglibyśmy zaplanować przyjęcie zaręczynowe na spokojnie.
- A ślub? – Poruszyłam się niespokojnie na pytanie Justina. Szatyn spiął się, czując moją nagłą zmianę nastroju.
- Początek lipca? – Rzuciłam pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy.
- Ustalimy wszystko w Nowym Jorku. – Justin skończył temat i wstał z ławki, podając mi dłoń. – A teraz wracajmy do domku bo chyba mi coś obiecałaś.

Justin’s POV
Westchnąłem niezadowolony gdy w niedzielny poranek mój samolot wylądował na lotnisku w Nowym Jorku. Razem z Adeline wysiedliśmy z kabiny i skierowaliśmy się do auta z którego wysiadł Jacob. Mimowolnie uśmiechnąłem się widząc mężczyznę.
- Cześć Jacob. – Adeline powiedziała wesoło. Wyraźnie polubili się z Jacobem bo mężczyzna przywitał ją uśmiechem.
- Jak minęły państwu wakacje? – spytał nim otworzył drzwi.
- Cudownie. – Blondyna klasnęła w ręce, a ja mimowolnie spojrzałem na jej pierścionek na serdecznym palcu, przez co na moją twarz wkradł się uśmiech. Jacob wyłapał mój wzrok i spojrzał zaskoczony na palec blondyny, który zdobił pierścionek. Uśmiechnął się pod nosem, otwierając drzwi auta.
Byliśmy pod apartamentowcem po niespełna dwudziestu minutach. Adeline od razu po przekroczeniu progu opadła na kanapę, przeciągle ziewając. Ja skierowałem się do kuchni przygotować dla siebie kawę. Stojąc obok ekspresu i czekając, aż niewielka filiżanka napełni się czarnym płynem, poczułem jak Adeline przytula się do moich pleców.
- Za ile masz spotkanie? – Stanęła naprzeciwko mnie, opierając dłonie na mojej klatce piersiowej. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał kilka minut po siódmej rano.
- O dziesiątej się zaczyna – westchnąłem, przecierając zmęczone oczy. Podróż cholernie mnie zmęczyła do tego różnica jedenastu godzin.
- Musisz tam iść? Jesteś zmęczony. – Położyła dłonie na moich policzkach, przyglądając się mi z troską.
- Nie mam wyjścia, nie było mnie tam od dwóch tygodni, a to musi być coś poważnego skoro zwołują wszystkich w niedzielę. Postaram się wrócić jak najszybciej. – Cmoknąłem blondynę w czoło, przez co zachichotała. – Wezmę prysznic, a ty idź się zdrzemnąć. – Klepnąłem ją w tyłek na co pisnęła, ale wyjątkowo mnie posłuchała. Patrzyłem na moją kobietę i nadal nie mogłem uwierzyć w to, że nosi na serdecznym palcu pierścionek zaręczynowy, który jej podarowałem.
   „-Adeline, zostaniesz moją żoną? – Trzymałem w dłoni to cholerne pudełeczko, a moje serce prawie stanęło gdy zobaczyłem przerażenie na twarzy Adeline. Nie tego się spodziewałem. Nim zdążyłem poskładać wszystkie myśli do kupy, blondyna rozpłakała się na dobre. - Kochanie, hej, nie musisz nic mówić. – Starałem się ją uspokoić, ale sam byłem w totalnej rozsypce. Kobieta którą kocham ponad wszystko i której przed chwilą się oświadczyłem, popadła w rozpacz po moim pytaniu. No lepiej być kurwa nie mogło. – Spójrz na mnie. – Zmusiłem ją, żeby na mnie spojrzała. – Wszystko jest w porządku – powiedziałem dosadnie, ale czułem, że w środku się rozpadam. – Chcesz wracać? – Pokiwała delikatnie głową, wycierając nos w rękaw bluzy. Szedłem w dół szlaku cały czas trzymając ją mocno za rękę. Otworzyłem drzwi do auta i pocałowałem ją w skroń gdy zajęła miejsce. – Kocham cię, wiesz? – Nie odpowiedziała. Okrążyłem auto klnąc pod nosem. Co zrobiłem źle? Dlaczego Adeline zareagowała w taki sposób? – Wszystko w porządku? – zapytałem gdy zająłem miejsce kierowcy. Znowu nie odpowiedziała, tylko pokiwała głową. Nie pamiętam nawet drogi powrotnej do domu. Starałem się zapanować nad drżeniem rąk z nadmiaru emocji. Gdy zaparkowałem pod domkiem, Adeline wybiegła z auta jak oparzona. Znalazłem ją w łazience wymiotującą do muszli klozetowej. Odgarnąłem włosy z jej twarzy i gładziłem po plecach cierpliwie czekając, aż jej żołądek się uspokoi. Przeklinałem siebie w duchu, że oświadczyłem się jej właśnie dzisiaj. Kilka dni po tym, kiedy do siebie wróciliśmy.
Patrzyłem na jej zmarnowane ciało i miałem ochotę uderzyć sam siebie. Wymioty ustąpiły, ale nadal ciężko oddychała. Nalałem wody do szklanki i podałem ją Adeline. Starałem się z nią nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy, chciałem wiedzieć, że wszystko jest dobrze, że nie odejdzie. Zrezygnowany wyszedłem z łazienki. Przetarłem zmęczoną twarz i ruszyłem do kuchni. W szafce były wszelkie rodzaje ziół i herbat. Zaparzyłem rumianek, przywołując do siebie wspomnienia związane z mamą.
Akurat w takim momencie.
 - Wypij to, będzie ci lepiej. – Postawiłem kubek na toaletce. Adeline miała na sobie moją koszulkę, przyglądałem się jej uważnie starając się wyłapać każdą emocję. – To rumianek – wyjaśniłem i usiadłem na brzegu łóżka. Wtedy w końcu na mnie spojrzała, a ja automatycznie się uśmiechnąłem. Była przestraszona, widziałem to, jednak mimo wszystko nadal tutaj była. – Spróbuj zasnąć, jesteś zmęczona – mruknąłem, widząc jak walczy z zamykającymi się powiekami.
- Justin, ja…
- Porozmawiamy o tym wieczorem. – Nie chciałem na razie poruszać tego tematu.
Nie chcę wiedzieć co chce mi powiedzieć.
Chciałem jeszcze przez kolejne godziny oszukiwać sam siebie, że nie wszystko jest stracone, że Adeline w końcu powie „tak”.
- Zostaniesz ze mną? – spytała, kiedy już wstałem. Trzymała mnie za rękę, a ja byłem cholernie zaskoczony jej propozycją . Nie tego się spodziewałem. Niemal z namaszczeniem pocałowałem jej dłoń i gładziłem po policzku, czekając aż zaśnie. Gdy jej oddech stał się równomierny, wyszedłem z sypialni wyciągając z walizki paczkę fajek.
A jednak się przydały.
Sam nie wiem ile wypaliłem. Nikotyna w jakiś magiczny sposób trzymała moje nerwy na wodzy, jednak gdy tylko kończyłem papierosa, moje dłonie znowu zaczynały się trząść z nerwów. Czy coś zrobiłem źle? Dlaczego do kurwy nędzy nie odpowiedziała. Zostawiła mnie w czyśćcu, skąd nie wiem gdzie trafię. Przywoływałem każde możliwe wspomnienie, które było z nią związane, chciałem żeby była moja, nikogo więcej. Widząc ją w moim mieszkaniu, tamtego wieczoru, myślałem, że mam omamy. Miałem ochotę zacząć się histeryczne śmiać i kazać zawieźć się Jacobowi do psychiatryka. Teraz moje zdrowie psychiczne jest dokładnie w takim samym stanie.
Jęknąłem zrezygnowany, czując, że na dworze robi się coraz chłodniej, a moment naszej rozmowy zbliża się nieubłagalnie. Odwróciłem się, słysząc trzask drzwi.  
- Adeline? Myślałem, że śpisz. – Stała przede mną w samej koszulce, mogłem zauważyć jak gęsia skórka zaczyna pokrywać jej skórę. Przyglądała się mi przez kilka dłuższych chwil, a później zrobiła coś czego nigdy w życiu bym się nie spodziewał. Wyciągnęła przed siebie dłoń z czerwonym pudełeczkiem w którym znajdował się pierścionek zaręczynowy. Byłem zdezorientowany, czekałem aż coś powie, a ona jedynie nerwowo przygryzała wnętrze policzka.
- Chcę zostać twoją żoną.
Znacie to uczucie, kiedy z waszego serca ktoś zrzuca wielki głaz, a wy czujecie się tak lekko jakbyście byli piórkiem? Właśnie tak się czułem. Tak się czułem, kiedy trzymałem moją kobietę w ramionach i całowałem jej usta, wiedząc, że już niedługo będzie tylko moja.
Pierścionek!
- Cholera – powiedziałem zachrypniętym od emocji głosem. Wszystko wewnątrz mnie niemal buzowało. – Adeline, myślałem, że się nie zgodzisz. – Objąłem jej policzki, cmokając ją szybko. – Pierścionek. – Zganiłem sam siebie, bo to przecież był powód dla którego przestałem ją całować. Wsunąłem zabytkową biżuterię na jej serdeczny palec. Przyciągnąłem kobietę do siebie, kładąc jej dłoń na mojej klatce piersiowej. Uśmiechnęła się, czując szybkie bicie mojego serca. – Nigdy w życiu nie byłem tak cholernie szczęśliwy.
- Ja też.
Ona nadaje sens temu wszystkiemu. Dzięki niej jestem tu i teraz.”
***
Jak zwykle wyszedłem wkurwiony ze spotkania z zarządem. Zwołali naradę w niedzielę, dokładnie szesnaście godzin przed kolejnym dniem pracy, kiedy mogli wszystko przesłać mi drogą elektroniczną.
- Kawę, czarną – rzuciłem do mojej sekretarki, która siedziała za swoim biurkiem. – Proszę – dodałem, starając się zachować jakieś ostatnie pozory miłego człowieka. Ale jak miałem się zachowywać, kiedy ci postawili całą firmę na nogi tak naprawdę po nic.
Rzuciłem niedbale marynarkę na kanapę i czekałem na Ryana, który miał się za chwilę tutaj pojawić. Miał dostarczyć kilka dokumentów i po prostu chciałem z nim pogadać. W zamiarze zaznania chwili relaksu, wyciągnąłem nogi na stolik do kawy i zamknąłem oczy, przeklinając w duchu strefy czasowe. Nie usłyszałem nawet pukania do drzwi, kiedy Mercedes przyniosła moją kawę. Jęknąłem zadowolony gdy gorzka ciecz rozpłynęła się po moim języku.
- Wyglądasz jak gówno. – Kolejna osoba zaskoczyła mnie swoim pojawieniem się w gabinecie.
- Dzięki – mruknąłem, zerkając na blondyna, który siedział na moim biurku. – Ty za to wyglądasz fenomenalnie. – Zaśmiał się i zmienił swoją pozycję, siadając obok mnie. – Jak Emma?
- Mam ochotę ją sprzedać – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałem. – Czasami mam wrażenie, że to już nawet nie hormony, po prostu wykorzystuje to, że jest w ciąży – westchnął. – Ale jutro idziemy do lekarza i pewnie znowu poryczę się jak idiota gdy usłyszę bicie serca dziecka. – Nastała dłuższa chwila ciszy podczas której każdy z nas walczył w głowie ze swoimi myślami. – Jak się wam udała podróż?
- Ciekawie – powiedziałem jednocześnie przeciągając się. – Oświadczyłem się jej. – Ryan spojrzał na mnie zszokowany, a ja uśmiechnąłem się, widząc minę przyjaciela.
- Zgodziła się? – Nie odpowiedziałem, tylko pokiwałem głową. – Wiedziałem! – Objął mnie po bratersku, klepiąc po plecach. Cholera, to niesamowite uczucie móc pochwalić się zaręczynami z Adeline.
- Przepraszam – usłyszałem zza pleców zmieszany głos sekretarki. – Na pana poczcie znajduje się ważna wiadomość. – Dałem jej znać żeby wyszła, a ja razem z Ryanem podszedłem do laptopa. Odnalazłem wiadomość i niemal ogarnęła mnie furia czytając jej treść.
- Przejebane. – Spojrzałem na Ryana, który pocierał podbródek. – Nie pojawił się w pracy od tygodnia, a teraz złożył wypowiedzenie. Urządził cię. – Niemal rwałem włosy z głowy. W Chicago właśnie rozpocząłem kilka projektów z działem marketingu, a odejście dyrektora niemal krzyczało niepowodzeniem i kilkoma milionami wyrzuconymi w błoto.

- Zajebiście – warknąłem. – No kurwa lepszej niespodzianki nie mogłem dostać od Olafa.

1 komentarz:

  1. Rozdział super! Mam nadzieję, że Adeline szybko powie prawdę Justinowi... no a następny rozdział zapowiada się ciekawie :) Już nie mogę się doczekać!!!!!

    OdpowiedzUsuń