W mieszkaniu panowała niezwykła
cisza, kiedy przemierzałem salon. Odłożyłem aktówkę w której miałem wszystkie
dokumenty zabrane z firmy. Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie nie widziałem
mojej narzeczonej.
Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie,
nazywając Adeline w myślach narzeczoną.
Wciąż przywoływałem do siebie te chwile, kiedy wręczyła mi pudełeczko i
pozwoliła założyć na palec pierścionek. Jeszcze dwa lata temu nie
powiedziałbym, że taka rzecz może mnie uszczęśliwić. Żyłem w przekonaniu, że
zostanę kawalerem, ewentualnie znajdę sobie kogoś po czterdziestce jednak nie
zamierzałem mieć dzieci. Przy mojej blondynie wszystko odwróciło się do góry
nogami, a ja chcę założyć rodzinę.
Nadal
nie wiesz czy ona chce mieć dzieci.
Przeczesałem włosy, chcąc
uporządkować myśli, które nagle napłynęły do mojej głowy. Moja podświadomość
podsuwała mi obrazy sprzed naszych dwutygodniowych wakacji, kiedy poruszyłem z
Adeline temat rodziny i nie wyraziła zbyt wielkiego entuzjazmu co do posiadania
dzieci.
Wszedłem do sypialni, gdzie blondyna
siedziała na łóżku, oparta o wezgłowie z laptopem na kolanach. Zrzuciłem w
progu buty, marynarkę i podwinąłem rękawy koszuli, siadając obok niej.
Spojrzałem na zestawienie, które wyświetlane było na monitorze komputera i westchnąłem
cicho, gdy je wyłączyła odstawiając laptop na szafkę nocną. Usiadła po turecku
obok i chwyciła moją dłoń, jeżdżąc kciukiem po kostkach. Mruknąłem zadowolony
bo sprawiało mi to ogromną przyjemność. Uwielbiałem gdy okazywała wobec mnie
drobne gesty czułości.
- Ciężki dzień? – spytała,
uśmiechając się delikatnie. Potarłem zmęczoną twarz, starając się jeszcze raz,
na nowo, przyswoić wszystkie informacje, które napłynęły do mnie w firmie.
- Gorzej – sapnąłem. – Chińczycy to
świry, pracują nawet w niedzielę. – Adeline zachichotała na moje słowa, a ja
poczułem się zobowiązany, żeby powiedzieć jej o rezygnacji Olafa. Był jej
przyjacielem na którego mogła zawsze liczyć, gdy mnie nie było obok. – Olaf
złożył rezygnację.
Wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie.
Patrzyła na mnie jakby nie zrozumiała o co mi chodziło.
- Jak to?
- Przez tydzień nie pojawił się w
pracy, a dzisiaj dostałem informację, że się zwolnił. – Poruszyłem się
niespokojnie, uświadamiając sobie ile czeka mnie przez niego załatwiania. Do
tego moja weekendowa delegacja do Azji wszystko komplikowała. Tutaj dowodziłem
kilkoma projektami, których nie mogłem zostawić na pastwę losu i wylecieć do
Chicago żeby zająć się działem marketingu.
- Jutro do niego zadzwonię i postaram
się czegoś dowiedzieć. – Dopiero po dłużej chwili wyrwała się z konsternacji.
Westchnąłem zrezygnowany, a po chwili ziewnąłem, wywołując na twarzy Adeline
wyraz troski. – Idź pod prysznic, ja w tym czasie przygotuję dla ciebie coś na
kolację. – Pochyliła się, obejmując dłonią mój policzek cmokając mnie w usta. –
Masz na coś ochotę? – Przez kilka dobrych chwil, ciężko było mi zebrać mi
myśli, kiedy była zawieszona nade mną, a jej koszulka ukazywała prześwitujący,
koronkowy stanik. Mruknęła karcąco, łapiąc mnie na gapieniu się w jej piersi.
- No co? – Uniosłem dłonie w obronnym
geście. – Sama mi je wystawiłaś przed nos.
- Zrobię ci jajecznicę – skwitowała i
szybko wyszła z sypialni.
***
Po prysznicu zszedłem do kuchni,
gdzie czekała na mnie porcja ciepłej jajecznicy z pieczarkami. Mruknąłem
zadowolony, widząc jak Adeline stawia mi ją przed nosem i podaje sztućce.
- Smacznego. – Uśmiechnęła się i
przytuliła do moich pleców, kiedy ja jadłem posiłek. Nawet nie zdążyłem
zareagować gdy chwyciła mój pusty talerz i odłożyła go do zmywarki. Usiadła
obok mnie, oplatając moje ramię i kładąc głowę na ramieniu.
Zastanawiałem się czy powinienem
powiedzieć jej o tym, że Ryan wie o naszych zaręczynach. W końcu on
zakomunikował nam to w obecności Emmy i bałem się, że Adeline chciała zrobić to
w ten sam sposób. Może powinienem prosić przyjaciela, żeby udawał zaskoczonego,
gdy zaprosimy ich razem z Emmą na przyjęcie zaręczynowe?
Po krótkiej chwili stwierdziłem, że
to dziecinada.
- Powiedziałem Ryanaowi o naszych
zaręczynach.
- Och.
Tylko tyle? Liczyłem na coś w rodzaju
to wspaniale albo przynajmniej nienawidzę cię, a nie nic nieznaczące och.
- Gniewasz się? – Odchyliłem się
delikatnie w bok, żeby mieć lepszy widok na kobietę. Ta wzruszyła jedynie
ramionami, pozostając zupełnie obojętną na moje słowa.
- Dlaczego miałabym się gniewać –
powiedziała od niechcenia. – To twój przyjaciel. – Spojrzała na mnie i
uśmiechnęła się delikatnie. – Jak zareagował?
Niemal odetchnąłem z ulgą gdy wyszła
z inicjatywą wyciągnięcia ode mnie jakichkolwiek wiadomości bo przez chwilę
miałem wrażenie, jakby to tylko mnie z naszej dwójki zależało na tych
zaręczynach.
- Ucieszył się. – Uśmiech sam wkradł
się na moją twarz, gdy przypomniałem sobie entuzjastyczną reakcję przyjaciela.
– Nie rozmawialiśmy o tym długo bo zaraz potem Mercedes powiedziała, że czeka
na mnie ważna wiadomość, która okazała się Olafem.
- Bardzo skomplikował ci życie? –
Zsunęła się ze stołka, ciągnąc mnie za dłoń, dając znak żebym szedł za nią.
- Cholernie – mruknąłem, wchodząc po
schodach. – Ale muszę się z tym uporać do końca tego tygodnia bo czeka mnie
weekend w Azji. – Blondyna westchnęła cicho na moje słowa. Zniknęła na moment w
garderobie, a wróciła do sypialni przebrana jedynie w kusą koszulę nocną, którą
kupiłem jej przed wyjazdem. Tak jak się spodziewałem, wyglądała w niej
fenomenalnie.
- Kompletnie zapomniałam o Azji –
westchnęła, siadając na łóżku. – Postaram się zaplanować coś dotyczącego
przyjęcia zaręczynowego, a później wszystko dogadam z tobą.
- Może warto kogoś zatrudnić? – Uniosłem
do góry brwi. Takie przyjęcie to wielkie wyzwanie, zważając na to, że
zaproszona będzie połowa śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku.
- Chyba masz rację – odpowiedziała,
kiedy wtuliła się we mnie, a ja usłyszałem jej głos jak przez mgłę, odpływając
do krainy snów.
Adeline’s
POV
Schodząc do kuchni napotkałam kręcącą
się tam Helen, która sprzątała blaty. Uśmiechnęła się na mój widok, a ja
odwzajemniłam uśmiech od razu czując jak napływa na mnie lepszy humor. Dopiero
jutro miałam pojawić się w pracy, więc dzisiaj nie miałam nastawionego budzika
i obudziłam się po dziesiątej. Podeszłam do lodówki uważnie przyglądając się
produktom w środku.
- Na dole jest sałatka owocowa. –
Dobiegł mnie zza pleców głos kobiety. Odruchowo schyliłam się i sięgnęłam po
zielony półmisek. Sałatki pozostało idealnie na jedną porcję, więc nie
zaprzątałam sobie głowy wyciąganiem dodatkowych naczyń, tylko jadałam od razu z
pojemnika. Widziałam zaciekawiony wzrok Helen, który co chwila wędrował do
mojego pierścionka. Zaśmiałam się gdy speszona odwróciła wzrok. – Coś się
stało? – Uniosłam do góry brwi wymuszając na kobiecie pytanie.
- Ja… Po prostu zastanawiałam się
czy…
- Tak, to pierścionek zaręczynowy –
zaśmiałam się, widząc zdenerwowanie kobiety. Klasnęła radośnie w dłonie i
niemal podbiegła do mnie, okrążając blat i chwyciła moją dłoń przyglądając się
pierścionkowi.
- Jest cudowny – westchnęła,
oglądając go z każdej strony. – Matka pana Biebera byłaby zachwycona. –
Pomachała ręką, wyraźnie wzruszona, jakby chcąc odpędzić wspomnienia. Nie
dziwiłam się jej reakcji, Justin mówił, że zajmowała się nim od dziecka, więc
prawdopodobnie traktowała go jak własnego syna. Jednak zaciekawił mnie temat
jego matki, chciałam dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, jak i na temat
tego co działo się z Justinem po śmierci jego rodziców.
- Czy mogłabyś powiedzieć mi coś
więcej na temat rodziców Justina? – Spojrzałam na nią prosząco. Kobieta
westchnęła, rozglądając się po kuchni. Czekałam cierpliwie aż ułoży sobie
wszystko w głowie, wiedziałam, że nie będzie mi chętnie o tym opowiadać, ale
równocześnie obie zdawałyśmy sobie sprawę, że Justin nie powie mi wszystkiego
ze względu na szacunek do swojego ojca. To, że był chamem, nie zmieniało jego
pozycji w hierarchii mężczyzny.
- Matka Justina to była cudowna
kobieta – westchnęła i dopiero po chwili uśmiechnęła się smutno, patrząc mi w
oczy. Pochyliłam się delikatnie do przodu jakby dając znak, że słucham jej
uważnie. – Zatrudnili mnie trzy lata po ich ślubie, kiedy na świat miał przyjść
Justin, jako pomoc domową, ale zaraz po jego narodzinach szybko też objęłam
rolę opiekunki. Już wtedy nie działo się u nich zbyt dobrze, ojciec Justina nie
dbał w ogóle o swoją żonę. Pochodziła z biednej rodziny, a ich małżeństwo było
wręcz zaaranżowane. Pan Bieber nie miał zbyt dobrej opinii, a matka Justina
była czymś w rodzaju zastawu za dług. Czuł się bezkarny bo podpisując
intercyzę, niemal zniewoliła się od niego. Wiedziała doskonale o tym, że ją
zdradzał, ale jak na posłuszną żonę przystało nie odważyła się przeciwstawić.
Wszystko pogorszyło się gdy Justin zaczął dorastać, a ona sprzeciwiała się
metodom jakimi wychowuje go jego ojciec. Nie miał prawie kolegów, wpajał
synowi, że jest lepszy od innych, nie pozwalał rozmawiać ze służbą, ale Justin
wrodził się do matki i na szczęście miał wspaniałe zdolności aktorskie. Zawsze
go podziwiałam, że przy ojcu grał kogoś kim zupełnie nie był. Nie miał
szczęśliwego dzieciństwa, Pattie robiła co mogła, żeby wyrwać go od ojca, ale miała
związane ręce przez intercyzę. Gdyby nie on i jego mama, bez zastanowienia
odeszłabym z tego domu. Nie potrafili ze sobą normalnie się komunikować,
wrzaski były na porządku dziennym, a ojciec Justina miał ciężką rękę. Tego dnia
gdy zginęli, Justin wygarnął wszystko co leżało mu na sercu, ale byłam
przerażona bo widziałam w nim tą zaciętość jaka była w jego ojcu. Kiedy Pattie
dowiedziała się o tym, że jej mąż miał romans z dziewczyną Justina, zażądała
rozwodu. Nie miała już nic do stracenia, Justin był dorosły, a ona pewnie
zdążyła odłożyć gdzieś jakieś pieniądze. Wtedy pan Bieber siłą wsadził ją do
auta i to był ostatni raz kiedy ich widziałam. Później śmierć tej dziewczyny,
która swoją drogą nie była niczym dobrym. To jednak sprawiło, że Justin zamknął
się w sobie na dobre, aż do teraz.
Przyglądałam się kobiecie i czułam,
że moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Ta kobieta wiedziała o życiu
Justina więcej, niż mogłam przypuszczać. Mówiła o nim z taką troską i czułością
w głosie, że gdybym nie wiedziała o tym, że jest gosposią, to wzięłabym ją za
babcię Justina.
Nie mogłam uwierzyć w to, że
dziadkowie szatyna byli tak bezwzględnymi ludźmi i dla pieniędzy, zabrali
własnej córce szczęście. Wolałabym umrzeć z głodu niż wyrządzić takie świństwo
własnemu dziecku.
- Dziękuję, że mi pani to wszystko
opowiedziała. – Chwyciłam jej dłoń i uścisnęłam przyjaźnie, dając jej znak, że
jestem wdzięczna za tę historię.
- Nie ma za co. – Machnęła dłonią jakby
chcąc odgonić od siebie muchy. – Justin pewnie sam z wielu faktów nie zdaje
sobie sprawy. – Wróciła do sprzątania kuchni. Nie chcąc jej przeszkadzać,
odstawiłam półmisek do zmywarki i ruszyłam do garderoby gdzie czekało na mnie
kilka pudeł do rozpakowania. Chciałam zrobić to sama, później pewnie nie
wiedziałaby gdzie leżą konkretne ubrania. W garderobie pojawiło się kilka
nowych wieszaków, teraz garnitury Justina wisiały w dwóch rzędach, przez co
pomieszczenie było przedzielone na pół. Jedną stronę zajmowały jego ubrania, a
drugą za chwilę zajmą moje. Wieszając kolejne rzeczy na wieszakach, rozmyślałam
o sytuacji w jakiej się znalazłam. Naprawdę zaczynałam się cieszyć z tych
zaręczyn tak jak powinnam. Moje zatajenie tajemnicy nie wpłynie na nasz związek,
jeżeli prawdę będę skrzętnie ukrywać przed mężczyzną. Był dla mnie niezwykle
ważną osobą, nie potrafiliśmy bez siebie funkcjonować co pokazał nam miniony
rok, więc moje zachowanie było jak najbardziej uzasadnione.
Na
pewno?
Odgoniłam od siebie niechciane myśli
i spojrzałam dumna z siebie na zapełnione półki. Zaśmiałam się, widząc jak
nasze ubrania kontrastują ze sobą. Moje wydawały się pełne barw, mimo, że nie
były to jaskrawe kolory to niemal raził w oczy kontrast utworzony z ciemnymi garniturami
szatyna. Zabrałam wszystkie pudła i zeszłam z nimi na dół. Spojrzałam
zaskoczona na Justina, który siedział w kuchni i zajadał się obiadem
przygotowanym przez Helen, której już nie było. Czytał coś na smartfonie i
pewnie nie zauważyłby mojej obecności, gdyby pudła nie wyślizgnęły mi się z rąk
i nie narobiły hałasu zderzając się z podłogą.
Szybko schyliłam się, żeby je
pozbierać ale niemal od razu zobaczyłam dwie pomocne dłonie, które przechwyciły
kartony ode mnie. Szatyn zniknął gdzieś z nimi na chwilę, a wracając, powitał
mnie czułym pocałunkiem.
- Myślałem, że gdzieś wyszłaś. –
Ściągnął brwi, jakby się nad czymś zastanawiając. – Nie wiem dlaczego to sobie
ubzdurałem.
- Układałam ubrania i nawet nie
wiedziałam, że przyszedłeś. – Wzruszyłam ramionami. Razem ruszyliśmy do kuchni,
gdzie nałożyłam dla siebie porcję zupy krewetkowej, która smakowała znakomicie.
Gdy Justin ruszył do sypialni, żeby założyć coś luźniejszego ja postanowiłam
zadzwonić do Olafa. Dłuższą chwilę zajęło mi znalezienie telefonu, a kiedy już
trzymałam go w swojej dłoni, Justin stał obok i czekał na efekt moich działań.
Oboje byliśmy zaskoczeni gdy dwa
pierwsze telefony zostały zignorowane, a trzy kolejne odrzucone.
- Może Mike coś wie? – mruknęłam,
wpatrując się w ekran telefonu. Justin przeczesał włosy, wyraźnie poirytowany
całą tą sytuacją.
- Chyba najlepiej będzie jak
odpuścimy sobie Olafa. – Przypatrywałam mu się przez dłuższą chwilę, a on
wpatrywał się w ściany, zagryzając policzki. – Widocznie nie chce się z nami
kontaktować. – Wzruszył ramionami i usiadł na kanapie, włączając telewizor na
kanale informacyjnym.
W mojej głowie zaczęły się tworzyć
różne scenariusze. Nie mogłam przejść obojętnie obok faktu, że mój przyjaciel z
nieokreślonego powodu rzuca pracę, a później nie odbiera moich telefonów.
Szybko zadzwoniłam do Mike, zarysowując mu z grubsza jak wygląda sytuacja. Nie
chciałam go w jakikolwiek sposób wykorzystać, tak samo, jak nie chciałam zrobić
mu przykrości, prosząc, żeby zadzwonił do byłego partnera, ale ten zapewnił
mnie, że rozstali się w przyjacielskich stosunkach i nie stanowi to dla niego
problemu. Umówiłam się z przyjacielem na kawę w porze lunchu w piątek, żeby
zdać mu relację z wyjazdu i zadowolona usiadłam obok szatyna, który od razu
objął mnie ramieniem.
- Tęskniłem za tobą – zamruczał do
mojego ucha, trącając nosem płatek, a ja zaśmiałam się bo jego oddech łaskotał
moją szyję. – Przyzwyczaiłem się, że jesteś obok całą dobę.
Położyłam dłoń na jego policzku,
całując go delikatnie. Nim się zorientowałam, temperatura wokół nas uległa
podwyższeniu, a ja leżałam na kanapie, jęcząc, gdy Justin namiętnie całował
moją skórę. Rozkoszowałam się jego dotykiem, kiedy dotykał mojego nagiego
ciała, chcąc sprawić mi przyjemność. Pragnęłam odwdzięczyć się tym samym, ale
uniemożliwił mi to, przyszpilając mnie do kanapy ciężarem swojego ciała
wsuwając się we mnie niespodziewanie szybko. Jęknęłam przeciągle, gdy uczucie
rozpierania, zaczęło sprawiać mi przyjemność. Justin wykonywał miarowe ruchy,
przez co nasze podniecenie rosło stopniowo, a szczyt znacznie prościej było
osiągnąć wspólnie.
Szatyn zaniósł mnie do łazienki,
gdzie wzięliśmy wspólny prysznic podczas którego wygłupialiśmy się jak para
nastolatków. Z mokrymi włosami i w puchatym szlafroku mężczyzny, wyszłam z
łazienki wracając do salonu gdzie przed chwilą kochaliśmy się namiętnie.
Spojrzeliśmy z Justinem na siebie wymownie, gdy zbieraliśmy nasze ubrania.
Naszą wymianę spojrzeń przerwał telefon od Emmy. Ledwo zdążyłam odebrać, a już
do moich uszu dotarł jej przeraźliwy pisk.
- Wiedziałam, że Justin ci się
oświadczy! – wykrzyczała. Szatyn zachichotał bo mówiła na tyle głośno, że było
ją słychać na drugim końcu pokoju chociaż nie używałam trybu głośnomówiącego. –
Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam, ale przed chwilą powiedział mi Ryan
i musiałam zadzwonić. – Zatrzymała się na chwilę, a ja niemal byłam pewna, że
zagryza wargę. – Nie jesteś zła, że to wszystko wyszło tak nieoficjalnie?
- Jasne, że nie. – Uśmiechnęłam się,
kiedy poczułam jak szatyn przytula się do moich pleców.
- Planowaliście coś związanego z
przyjęciem zaręczynowym? – Spojrzałam pytająco na mężczyznę, ale ten jedynie
wzruszył ramionami. Nie obgadywaliśmy niczego na poważnie, jedynie rzuciliśmy
na ten temat kilka słów.
- Nie za bardzo.
- Spotkajmy się jutro kiedy skończysz
pracę, a polecę ci niesamowitą organizatorkę przyjęć – pisnęła podekscytowana.
– Jutro o szóstej? Pasuje ci? – Zasypała mnie gradem pytań.
- Tak jasne, prześlij mi dokładny
adres – odpowiedziałam uprzejmie, chociaż nie miałam najmniejszej ochoty na
włóczenie się po mieście wieczorem. Jednak miałam ciągle świadomość, że nie
mogę pozostawać bierna, wręcz muszę okazać zainteresowanie, które niemal leżało
w zakresie moich obowiązków co do przyjęcia zaręczynowego.
- Cudownie! Do zobaczenia!
Odłożyłam telefon i wtuliłam się w
ciało szatyna, który zachichotał.
- Wiem, że nie chcesz tam iść -
zamruczał mi do ucha.
- Przecież ciężarnej kobiecie się nie
odmawia.
***
Przeklinając w duchu wszystkich
dookoła mnie, starałam się znaleźć jakieś miejsce parkingowe na zatłoczonych
ulicach. Ciągle ktoś mnie albo wyprzedzał, albo ktoś trąbił i wygrażał zza
kierownicy, a ja chciałam po prostu zaparkować! Już wtedy byłam spóźniona ponad
dwadzieścia minut na dodatek oddalałam się coraz bardziej od restauracji w której
czekała na mnie Emma, więc musiałam doliczyć minuty które upłyną gdy pokonam
dzielącą mnie od niej odległość w moich szpilkach.
Boże,
miej litość.
Zapiszczałam z radości gdy
zaparkowałam autem w wolnym miejscu. Szybko wykupiłam bilecik, włożyłam za
szybę i jak ruszyłam w stronę restauracji, ale pokonywanie oblodzonego chodnika
w butach na dziewięciocentymetrowym obcasie było jak sport ekstremalny. Na
miejsce dotarłam z prawie czterdziestominutowym opóźnieniem, jednak Emma
czekała na mnie, zajadając się lodami truskawkowymi. Wyjaśniłam jej szybko
przyczynę mojego spóźnienia, a ta jakby zupełnie się nie przejmując tym, że
spędziła ostatnie czterdzieści minut na bezczynnym siedzeniu, zaczęła zarzucać
mnie pytaniami dotyczących oświadczyn.
- W pierwszej chwili nie
odpowiedziałam – westchnęłam, gdy po raz kolejny zadała niemal to samo pytanie,
a mi już zabrakło pomysłów jak ominąć ten temat. – Dopiero, kiedy wróciliśmy do
domku, przyjęłam oświadczyny. Byłam w strasznym szoku. – Wzruszyłam ramionami.
Bałaś
się idiotko. Nadal się boisz.
- Bieber to ostatnia osoba, którą
podejrzewałabym o coś takiego – zaśmiała się. W tej samej chwili kelner
przyniósł moją szarlotkę z bitą śmietaną i czarną herbatę. – Myśleliście o
dacie? – Jak najszybciej włożyłam do ust ogromny kawałek ciasta, żeby dać sobie
czas na wymyślenie dyplomatycznej odpowiedzi. Cholera, zdawałam sobie sprawę z
tego, że jeżeli powiem cokolwiek Emmie, wszystko pójdzie w obieg w takim
tempie, że w przeciągu tygodnia zaczęłyby do nas przypływać potwierdzenia
przybycia, chociaż nie rozesłalibyśmy zaproszeń. Uwielbiałam tę energiczną
brunetkę, ale zdążyłam się zorientować, że lubi plotkować ze swoją mamą, która
ma niewyparzony język i zbyt dużo przyjaciółek z napalonymi na Justina córkami.
- Jeszcze nic konkretnego. –
Wzruszyłam ramionami. – Chyba najpierw powinniśmy załatwić sprawy urzędowe i
dopiero, kiedy wszystko będzie gotowe poinformuję cię jako pierwszą. –
Uśmiechnęłam się, widząc radość ciężarnej. Przez kolejne minuty rozmawiałyśmy o
polecanej przez nią organizatorce i coraz bardziej podobał mi się pomysł
zatrudnienia tej kobiety. Nawet nie musiałam prosić Emmy o numer bo gdy tylko
wyciągnęłam z torebki telefon, niemal wyrwała mi go z ręki i sama wpisała ciąg
liczb.
- W razie czego powołaj się na mnie i
na Ryana. – Oddała mi aparat, a ja szybko utworzyłam nowy kontakt. – Ale myślę,
że nazwisko Bieber wszystko załatwi.
– Zachichotała, a ja przygryzłam zawstydzona policzek. Nie byłam przyzwyczajona
do faktu, że z powodu nazwiska będę traktowana w odmienny sposób, ulgowo. –
Przyzwyczaisz się. – Mrugnęła do mnie porozumiewawczo. – Ja też na początku
byłam trochę zagubiona w tym wszystkim bo nie byłam już rozpoznawana jako córka
mojego ojca, tylko żona jednego ze wspólników Solneber Company.
- To chyba jednak co innego –
westchnęłam, a kobieta chwyciła moją dłoń.
- Dasz sobie radę. – Uśmiechnęła się,
chcąc dodać mi otuchy. – Ty i Justin tworzycie cudowną parę.
Przez resztę spotkania rozmawiałyśmy
o codziennych sprawach, ciąży Emmy i o mojej wizji przyjęcia zaręczynowego.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałam żadnej wizji. Coś z czego
powinnam się cieszyć, być podekscytowana, traktowałam jak kolejne zadanie z
listy do odhaczenia.
Do mieszkania weszłam boso, już w windzie
ściągnęłam ze stóp szpilki przez które jutro rano najprawdopodobniej dorobię
się pęcherzy. Rzuciłam je niedbale do garderoby, zupełnie nie przejmując się
tym, że strąciłam dwa płaszcze na podłogę.
- Emma dała ci w kość? – Justin
pojawił się znikąd za moimi plecami i pomógł ściągnąć płaszcz. Posprzątał
bałagan który zrobiłam i wziął na ręce jak pannę młodą. Zamruczałam zadowolona,
gdy wchodził ze mną po schodach.
- Codzienność jest okropna –
powiedziałam, jeszcze ciaśniej obejmując szyję szatyna, gdy wszedł ze mną do
łazienki i posadził na blacie obok umywalki. Odkręcił wodę, która zaczęła
napełniać wannę stojącą pod ścianą.
- Ma pani ochotę na kąpiel? – Zbliżył
się do mnie na tyle blisko, że poczułam na policzku jego oddech.
- Tylko jeżeli weźmiesz ją ze mną –
zamruczałam, gdy zaczął nas rozbierać. Jęknęłam z przyjemności gdy weszłam do
ciepłej wody i mogłam oprzeć się o klatkę piersiową Justina. Głaskał dłonią
moje uda, brzuch i piersi, sprawiając, że wszystkie mięśnie w moim ciele
ulegały stopniowemu odprężeniu, a z
mojej z głowy ulotniły się dręczące mnie myśli.
Chyba tak mogę zdefiniować miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz